Prawica i lewica w historycznym klinczu

Politykę historyczną i nauczanie o przeszłości Polski trzeba zbudować na silnych fundamentach. By je stworzyć, musimy wspólnie ustalić, co z naszej historii chcemy zapamiętać, co stanowi dla nas wartość, inspirację, z czego chcemy być dumni i z czego czerpać wzorce.

Aktualizacja: 04.09.2021 11:40 Publikacja: 27.08.2021 10:00

Prawica i lewica w historycznym klinczu

Foto: Forum, Adam Chełstowski

Westerplatte czy Zaleszczyki? Bohaterstwo powstańców czy rzeź Woli? Od lat polska wyobraźnia historyczna znajduje się w symbolicznym klinczu. Tymczasem możliwa jest opowieść, która pozwoli nam być dumnymi z kogoś innego niż z żołnierza powojennego antykomunistycznego podziemia lub pańszczyźnianego chłopa w zgrzebnej koszuli.

Blisko 2,5 mld zł rozłożone na dziesięć lat – tyle ma kosztować odbudowa zachodniej pierzei placu Piłsudskiego z pałacami Saskim i Brühla oraz kamienicami przy ul. Królewskiej. W pałacu Brühla nową siedzibę ma znaleźć Senat, a w kamienicach przy Królewskiej – Mazowiecki Urząd Wojewódzki. „Natomiast Pałac Saski będzie to ogromna przestrzeń dla instytucji edukacyjnych i instytucji kultury" – jak w wywiadzie dla „Dziennika Gazety Prawnej" mówił sekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta RP Wojciech Kolarski.

Dlaczego warto przyjrzeć się zatwierdzonej już ustawowo przez prezydenta Andrzeja Dudę inicjatywie? Nie chodzi wcale o najczęściej podnoszony argument podważający sensowność zakładanej kwoty. Odbudowa Pałacu Saskiego jak w pigułce skupia najważniejsze cechy charakterystyczne dla wyobraźni historycznej obozu rządzącego: chęć symbolicznego przekroczenia „zerwanej ciągłości", która ma nam towarzyszyć od zakończenia II wojny światowej (Pałac Saski został wysadzony przez hitlerowców), pragnienie ukojenia nostalgii za utraconym światem II RP oraz skupienie się na militarno-politycznym wymiarze historii (w trakcie Bitwy Warszawskiej w pałacu złamano bolszewickie szyfry, a w 1932 r. dokonano także pierwszego złamania kodu niemieckiej maszyny szyfrującej Enigma). Wszystkie te cechy znajdziemy w kluczowej dla wyobraźni historycznej Prawa i Sprawiedliwości książce – „Esej o duszy polskiej" prof. Ryszarda Legutki.

Dziejowa apokalipsa

Po co wracać do krótkiego eseju wydanego kilkanaście lat temu? Nie chodzi tutaj wcale o antykwaryczne zamiłowania, nie chodzi nawet o samą tylko treść utworu, lecz wyłaniający się z niej sposób patrzenia na historię Polski XX w., organizujący myślenie obozu rządzącego i nadający kształt jego polityce historycznej.

Legutko to swoisty kronikarz „spełnionej apokalipsy". W drugim rozdziale książki zatytułowanym „Kataklizm" na ledwo 12 stronach znajdziemy kilkanaście dosadnych określeń odnoszących się do procesu zniszczenia Polski przedwojennej: od likwidacji i dewastacji, przez destrukcję, gwałt, katastrofę, aż po unicestwienie i zrujnowanie.

Owa „spełniona apokalipsa" uzasadnia kluczową tezę całej pracy, wyrażoną już w zdaniu otwierającym: „Polska, jaką znam i w jakiej żyłem od urodzenia, to Polska zerwanej ciągłości. (...) Dramatyczne zerwanie zaczął wybuch II wojny, dopełniło go zaś wprowadzenie komunizmu".

Tak więc polska historia XX w. to apokaliptyczna opowieść o „zerwanej ciągłości". Opowieść pełna dziejowego fatalizmu, niczym biblijna wariacja historii o „upadku", który w wersji Legutki postępował przez cały okres PRL. W całym eseju nie znajdziemy choćby jednej pochlebnej opinii na temat Polski Ludowej. Dla Legutki tych kilka dekad naszej historii to dziejowa „dziura", którą należy omijać szerokim łukiem.

Stąd wynika nostalgia za utraconym światem połączona z potępieniem tych momentów historycznych, które oddalają nas od wyśnionego raju (najczęściej zlokalizowanego bardzo blisko przedwojennej kawiarni Adria w Warszawie). Czy tę bolesną dziejową melancholię można jakoś ukoić? Owszem, jeśli wykorzystamy do tego celu nożyczki i klej i pobawimy się w historyczne wycinanki. Dokładnie to po 2015 r. zrobił obóz rządzący z żołnierzami wyklętymi, wokół których zbudował dominujące oblicze swojej wyobraźni historycznej.

Rzeczpospolita leśno-partyzancka

Już kilka lat po wojnie praktykowanie heroicznego modelu żołnierzy wyklętych oznaczało dobrowolne „wyjście z historii". Bez szans na zwycięstwo i bez perspektyw na zmianę geopolitycznego porządku żołnierze podziemia coraz mocniej oddalali się od reszty społeczeństwa. Ostatecznie ta izolacja doprowadziła do „historycznej hibernacji" – żołnierze wyklęci zostali uwięzieni pomiędzy „wieczną wojną" a wizją niepodległej III RP, która nie może zostać zrealizowana w praktyce.

Z „historycznej śpiączki" żołnierze wyklęci zaczęli być wybudzani kilkanaście lat temu. W pierwszej kolejności przez tysiące zapaleńców: historyków, grupy rekonstrukcyjne, społeczników. Istotną cezurą w tym procesie było ustanowienie przez prezydenta Bronisława Komorowskiego Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Ostatecznie z „dziejowej hibernacji" zostali oni wyciągnięci przez rządy Zjednoczonej Prawicy. Prawo i Sprawiedliwość, tworząc wokół podziemia antykomunistycznego główną oś swojej polityki historycznej, uwolniło jego żołnierzy z pułapki „wiecznej wojny" i niemożliwej do realizacji wizji „III RP bez Jałty".

Walka żołnierzy wyklętych została zakończona – ich zwycięstwo okazało się zwycięstwem moralnym, ważniejszym od tego militarnego. Komuna upadła, a źródło współczesnej polskości ma bić z Kwatery na Łączce. Jednocześnie żołnierze wyklęci, trafiając na pomniki, mają zostać duchowymi patronami III RP. PiS w tej narracji nie wraca już do starej opowieści o IV RP. W zamian buduje pewnego rodzaju „historyczny most" pomiędzy czasami żołnierzy wyklętych a swoimi współczesnymi rządami.

Zamiast tworzyć IV RP, Zjednoczona Prawica odwołuje się do widmowej, nigdy niezaistniałej „III RP bez Jałty", „Rzeczpospolitej leśno-partyzanckiej". Jako „spadkobiercy wyklętych" politycy PiS od 2015 r. wypełniają, we własnym mniemaniu, ich dziedzictwo. Budują tę „właściwą" III RP, symbolicznymi korzeniami sięgającą rzekomo roku 1945, a nie Okrągłego Stołu.

Taki rodzaj historycznej wyobraźni zgadza się z wizją PRL autorstwa Jarosława Kaczyńskiego. W 1994 r. na łamach „Rzeczpospolitej" obecny prezes PiS nazwał okres Polski Ludowej „przerwą w historii". Obóz „dobrej zmiany" chwyta więc za nożyczki i z entuzjazmem bawi się w wycinanki. Skoro bowiem PRL to „przerwa w historii", to nie ma potrzeby, by go wspominać. Dzięki temu środek kartki jest pusty, można przyłożyć do siebie czasy żołnierzy wyklętych i III RP. To, że brzegi są poszarpane i niespecjalnie do siebie pasują, obóz rządzący już niespecjalnie interesuje. Liczą się bowiem szlachetne intencje, a nie „historyczna estetyka".

Ludowa historia

W ten sposób na naszym polskim ringu wyobraźni historycznej umieściliśmy w prawym narożniku pierwszego z klinczujących zawodników. Teraz czas na jego lewicowego przeciwnika.

Na początku „Eseju o duszy polskiej" znajdziemy symboliczny fragment. Krytykując PRL-owskie bloki jako ahistoryczne, niezdolne do „zapisywania losów pokoleń rodzinnych i rejestrowania doświadczenia historycznego", jako ich przeciwieństwo Legutko wymienia kamienice (mieszczaństwo), wille (inteligencja) i posiadłości wiejskie (ziemiaństwo). O chatach, w których przez wieki mieszkała dominująca większość polskiej ludności, nie pada ani jedno słowo. Nie może więc dziwić, że na takie podejście pojawiła się wreszcie lewicowa kontra w postaci ludowej historii Polski.

Najmocniej dyskutowaną pozycją z tego nurtu jest dzisiaj „Ludowa historia Polski" (LHP) autorstwa Adama Leszczyńskiego. Fundamentalny problem z tą pracą polega na tym, że na redukcyjność i jednostronność opowieści prawicowej odpowiada podobną jednostronnością i redukcyjnością, tyle że z wektorem skierowanym w lewą stronę.

Stąd tytułowa ludowość, która w pierwszej kolejności jest antyszlacheckością w kontrze do dominującej dotychczas w polskim imaginarium wizji Polaków jako duchowych spadkobierców I RP. Stąd mocny nacisk na społeczno-gospodarczy wymiar polskich dziejów, pozostający w opozycji do polityczno-centrycznego sposobu postrzegania dziejów przez konserwatystów (wystarczy sięgnąć do monumentalnych, wielotomowych „Dziejów Polski" Andrzeja Nowaka). Stąd wreszcie specyficzna mieszanka dumy i wstydu z bycia potomkiem chłopów pańszczyźnianych, wynikająca bezpośrednio z szerszej lewicowo-liberalnej polityki tożsamości, gdzie stawką jest właśnie licytacja na bycie ofiarą.

Po pierwsze, „Ludowa historia Polski" to „książka o uzasadnieniach panowania i niewoli", przedstawiająca „polską dialektykę panowania i niewoli: ewolucję kolejnych uzasadnień dla społeczno-ekonomicznego podporządkowania ludu elitom". LHP w pierwszej kolejności jest więc pracą o dyskursie ideologicznym. Autor przedstawia, w jaki sposób na przestrzeni polskich dziejów zmieniały się sposoby legitymizacji władz politycznych i gospodarczych elit (przez większość książki chodzi o elity szlacheckie) wobec szeroko rozumianego ludu (przede wszystkim pańszczyźnianych chłopów).

Po drugie, autor opisuje swoją książkę jako „historia mechanizmu wyzysku w Polsce". Publicysta Oko.press syntetycznie podsumowuje to w końcowych partiach pracy: „Państwo jest w optyce tej książki przede wszystkim narzędziem redystrybucji zasobów i narzędziem przemocy. Elity nie ustają w wysiłkach przywłaszczenia sobie jak największej części wytworzonego przez warstwy niższe produktu, którego część zostaje zużyta na konsumpcję, a część na budowę aparatu państwa. Ewolucji ulegają tutaj techniki i narzędzia – ramy instytucjonalne tego procesu – ale nie jego zasada. Aktorzy w tej grze są racjonalni, czyli kalkulują zyski i straty w rachunkach władzy, zasobów materialnych czy prestiżu. Konflikt wokół redystrybucji jest osią ludowej historii".

W konsekwencji cała ludowa historia Polski według Leszczyńskiego uzyskuje charakter wręcz perwersyjny – jej głównym bohaterem wbrew pozorom nie jest lud, ale elity, które ten lud realnie uciskały. Sam lud traktowany jest przedmiotowo, jego rola w książce jest drugorzędna. W tytule nie powinno więc być „Ludowa", lecz „Antyelitarna". Przez większość lektury mamy bowiem poczucie, jakbyśmy czytali niekończący się katalog symbolicznych i instytucjonalnych narzędzi represji ludu przez elity.

W ten sposób dochodzimy do fundamentalnego problemu z LHP. Jeśli osią ludowej historii jest konflikt wokół redystrybucji zasobów, a ukrytą istotą polskich dziejów ewoluujące na przestrzeni lat techniki i narzędzia władzy, to lądujemy w wizji iście monumentalnego, manichejskiego, historiozoficznego wręcz konfliktu.

W tej optyce polską historię należy czytać jako wariację odwiecznego konfliktu Heglowskiego pana i niewolnika, których kostiumy przyjmują szlachcic i chłop. Polskość wyłaniająca się z lektury LHP to rodzaj przekazywanej z pokolenia na pokolenie traumy, historyczne dziedzictwo podporządkowania, wyzysku i niewoli.

Polak majsterkowicz

W ten sposób na ringu wyobraźni historycznej mamy już obu przeciwników. Jak teraz uwolnić się z ich symbolicznego klinczu? Przede wszystkim konieczne jest wyjście z samego ringu i opowiedzenie najnowszej historii Polski w odmienny sposób niż z perspektywy manichejskiego starcia szlachcica i chłopa.

„Podstawę naszego istnienia stanowi codzienność" – to zdanie otwierające rozdział „Krzątactwo" z eseju Jolanty Brach-Czainy pt. „Szczeliny istnienia". Dlaczego konstruowanie odmiennej wyobraźni historycznej warto zacząć od takich niepozornych słów? Otóż dlatego, że pozwalają nam one przyjąć odmienną perspektywę patrzenia na historię i jej treść. Co istotne, stanowią również kontrę do optyki przyjmowanej zarówno przez Adama Leszczyńskiego z jego makrosystemowymi analizami uciekającymi w historiozoficzne syntezy, jak i prawicowymi opowieściami o historii Polski jako ciągu politycznych wydarzeń i militarnych potyczek.

Perspektywa krzątactwa w historii oznacza przyjęcie spojrzenia egzystencjalnego, spojrzenia niejako od wewnątrz historii. Tak pisze Brach-Czaina: „Codzienność stanowiąca tło egzystencjalne zdarzeń niezwykłych, których oczekujemy – często nadaremnie – może więc decydować o wszystkim". Konstruując opowieści o polskiej historii, za mało miejsca poświęcamy tej codzienności jako tłu egzystencjalnemu, a za dużo przestrzeni oddajemy zdarzeniom niezwykłym, czyli tym wszystkim wielkim wydarzeniom i wielkim bohaterom w rodzaju powstania warszawskiego, Jana Pawła II czy obrad Okrągłego Stołu.

Uzupełnieniem metafory krzątania się w historii symbolizującej jej codzienny, egzystencjalny mikrowymiar może być figura Polaka-majsterkowicza. Patronem takiego podejścia do polskiej historii byłby słynny Adam Słodowy, wieloletni prowadzący programu telewizyjnego „Zrób to sam". O co w tym majsterkowaniu chodzi?

Pojęcie to oznacza skupienie się w opowiadaniu historii Polski na jej bohaterach, którzy musieli mierzyć się, często samodzielnie, z trudnymi wyzwaniami życia codziennego, ale też ograniczeniami o charakterze strukturalnym, wynikającymi z momentu historycznego, w jakim przyszło im żyć, czyli okresu kulawej, ale realnej modernizacji społeczno-gospodarczej epoki PRL. Polacy odpowiadający na te egzystencjalne wyzwania wynikające z peryferyjnej kondycji naszego kraju byli zmuszeni do takiego właśnie swoistego majsterkowania w historii, podobnie jak Adam Słodowy, który z prostych komponentów tworzył kolejne zabawki i przedmioty użytkowe.

Naród Leszków Góreckich

Symbolicznym obrazem Polaka-majsterkowicza krzątającego się w historii jest postać Leszka Góreckiego, głównego bohatera serialu z lat 70. pt. „Daleko od szosy". Leszka poznajemy, kiedy jako 17-latek stwierdza, że w małej wsi jest dla niego za ciasno. Bohater pochodzi z typowej wiejskiej rodziny mieszkającej w dwuizbowej chacie, posiadającej kawałek pola i krowę. Leszek marzy jednak o czymś innym – chce zostać kierowcą ciężarówki.

W kolejnych odcinkach serialu obserwujemy osobisty rozwój bohatera. Leszek najpierw pracuje jako niewykwalifikowany robotnik przy budowie dróg na Śląsku, mieszka w trzyosobowym pokoju w hotelu robotniczym, oszczędza pieniądze, robi prawo jazdy na ciężarówkę, kupuje sobie wymarzony motor, z kierowcy ciężarówki przechodzi na stanowisko kierowcy autobusu w Łodzi, przenosi się na stałe ze wsi do miasta. Motywowany przez swoją dziewczynę Ankę, studentkę chemii, pochodzącą z miejskiej klasy średniej, kontynuuje naukę po kilku klasach szkoły podstawowej, kończy technikum, w ostatnim odcinku postanawia złożyć papiery na Politechnikę Łódzką.

Jednocześnie obserwujemy, jak Leszek zmaga się z osobistymi ograniczeniami, jak pokonuje własne kompleksy, przezwycięża także kolejne systemowe przeszkody. To wszystko czyni własnym wysiłkiem, motywacją, aspiracjami, ciężką pracą. W kolejnych odcinkach oglądamy, jak próbuje łączyć pracę z nauką, później dochodzi do tego jeszcze wychowanie synka.

Leszek (przy zachowaniu wszystkich proporcji) to postać z filozoficznego słownika Stanisława Brzozowskiego; człowiek, który pracą stwarza siebie i otaczający go świat. W ten sposób otrzymujemy drugiego, obok Adama Słodowego, patrona najnowszej historii Polski. Brzozowski z jego filozofią pracy jest w tej roli uzasadniony, bo to właśnie etos pracy oraz zdolność przezwyciężania osobistych i systemowych ograniczeń stoi w centrum egzystencjalnie rozumianej historii naszego kraju w XX w. Leszek Górecki nie jest bowiem jakimś herosem, ale raczej PRL-owskim everymanem, zwykłym, dotychczas pomijanym i niezauważanym bohaterem polskiej historii ostatnich dekad.

Trzy pokolenia „słoików"

Leszek Górecki to odpowiednik dzisiejszego „słoika". Całkiem jeszcze świeża dyskusja o wyjeżdżających z małych miast do metropolii na studia dzieciakach ze słoikami pełnymi domowego jedzenia w torbach sugerowałaby, że to zjawisko charakterystyczne dla ostatniej dekady. Tymczasem kondycja „słoika" to kondycja typowa dla ludowej historii naszego kraju ostatnich dekad.

Pierwsze pokolenie „słoików" to ludzie urodzeni w latach 30., 40. czy 50., którzy podobnie jak Leszek Górecki wychowani byli w wiejskich chatach, a po kilku klasach szkoły podstawowej wyjeżdżali do mniejszych miast, często nowych ośrodków przemysłowych tworzonych dopiero co przez komunistyczne władze. Tam z mieszkańców wsi stawali się małomiasteczkowymi mieszczanami, wiejskie domy zamieniali na bloki z wielkiej płyty, kończyli technika i szkoły zawodowe, zatrudniali się w nowo powstających fabrykach, przechodzili życiową drogę niemal analogiczną do perypetii Leszka Góreckiego.

Druga generacja „słoików" – dzieci wyżu lat 70. i 80. – to pokolenie nostalgii za gumą Turbo, trzepakami, szkolnymi tarczami i oranżadą w proszku. Część z nich powtórzyła drogę poprzednich pokoleń. Po transformacji ustrojowej opuszczali mniejsze miasta i trafiali do dzisiejszych metropolii. Tam zamiast do techników i szkół zawodowych udawali się na uniwersytety, z czasem zasilali rodzącą się posttransformacyjną, korporacyjną klasę średnią, a stare, poszarzałe bloki zamienili na grodzone osiedla.

Ostatnie pokolenie „słoików" to ludzie urodzeni w latach 90., często młodsze rodzeństwo drugiej generacji (jak np. autor niniejszego eseju). Dopiero oni zasłużyli sobie w debacie publicznej na to miano. Ale ich życiowa droga nie jest żadnym historycznym novum – to po prostu kolejna odsłona tego samego egzystencjalnego modelu, który oznacza również zmianę praktykowanej formy życia.

Z kogo będziesz dumny

Ostatecznie fundamentalne pytanie brzmi, co z naszej historii chcemy zapamiętać, co stanowi dla nas wartość, inspirację, z czego chcemy być dumni i z czego czerpać wzorce. Tworzone w III RP prawicowe imaginarium historyczne pełne jest szlacheckich kontuszy, sarmackich wąsów, mundurów powstańców, ewentualnie prostych ubrań robotników z Solidarności. Obecnie wykuwana na lewicy opowieść o ludowej historii Polski polega zaś na ubieraniu Polaków w zgrzebne chłopskie koszule. Prawica chce, żebyśmy dumę czerpali z militarnych zwycięstw (lub częściej pięknych porażek) albo politycznych przewag. Lewica buduje tożsamość ofiary, perwersyjną dumę z bycia ciemiężonym. Parafrazując nazwę ponadnarodowych protestów przeciwko rasizmowi, na lewicy zaczyna dominować moda na peasant lives matter (życie chłopów ma znaczenie).

Tymczasem właściwą stawką powinna być zmiana perspektywy historycznej, zmiana myślenia o tym, co w historii jest kluczowe, które wydarzenia zasługują w ogóle na miano historycznych. Stąd owe metaforyczne krzątanie się, figura Polaka-majsterkowicza, nadanie naszej najnowszej historii wymiaru osobistego, egzystencjalnego, opartego o własny życiowy wysiłek, połączenie perspektywy pojedynczej osoby lub rodziny z perspektywą systemowych zmian i społeczno-gospodarczej modernizacji.

Ostatecznie chodzi o to, aby być dumnym z wysiłku naszych przodków, rodziców, z dostrzeżenia, że historia nie dzieje się gdzieś tam, gdzieś poza nami, że nie redukuje się ani do doniosłych politycznych wydarzeń, ani do militarnych potyczek, ani do klasowego konfliktu między szlachcicem i chłopem.

Piotr Kaszczyszyn jest redaktorem naczelnym portalu Klubjagiellonski.pl

Westerplatte czy Zaleszczyki? Bohaterstwo powstańców czy rzeź Woli? Od lat polska wyobraźnia historyczna znajduje się w symbolicznym klinczu. Tymczasem możliwa jest opowieść, która pozwoli nam być dumnymi z kogoś innego niż z żołnierza powojennego antykomunistycznego podziemia lub pańszczyźnianego chłopa w zgrzebnej koszuli.

Blisko 2,5 mld zł rozłożone na dziesięć lat – tyle ma kosztować odbudowa zachodniej pierzei placu Piłsudskiego z pałacami Saskim i Brühla oraz kamienicami przy ul. Królewskiej. W pałacu Brühla nową siedzibę ma znaleźć Senat, a w kamienicach przy Królewskiej – Mazowiecki Urząd Wojewódzki. „Natomiast Pałac Saski będzie to ogromna przestrzeń dla instytucji edukacyjnych i instytucji kultury" – jak w wywiadzie dla „Dziennika Gazety Prawnej" mówił sekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta RP Wojciech Kolarski.

Pozostało jeszcze 95% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”. Kto decyduje o naszych wyborach?
Plus Minus
„Przy stoliku w Czytelniku”: Gdzie się podziały tamte stoliki
Plus Minus
„The New Yorker. Biografia pisma, które zmieniło Amerykę”: Historia pewnego czasopisma
Plus Minus
„Bug z tobą”: Więcej niż zachwyt mieszczucha wsią
Plus Minus
„Trzy czwarte”: Tylko radość jest czysta