Szkoły, skoncentrowane głównie w Abidżanie, skupiają setki dzieci, których rodzice płacą za treningi oraz godzą się na odstąpienie połowy sumy ewentualnego kontraktu w Europie, na Bliskim Wschodzie lub w Azji. Kontrakt teoretycznie mają załatwić właściciele szkół lub wynajęci przez nich agenci. W praktyce otrzymują go tylko nieliczni. Zdecydowana większość marzycieli o karierze Eto, Drogby i Essiena kończy na francuskim bruku, a czasem w marokańskich przytułkach. W wielu wypadkach ani piłkarze, ani rodzice nie widzą również żadnych pieniędzy z kontraktu, bo do jego podpisania zwykle nie dochodzi.
Wybrzeże Kości Słoniowej, Ghana, Kamerun, Nigeria, krótko mówiąc, najlepsze piłkarskie kraje Afryki, są głównym łupem nieuczciwych agentów. Technicznie proceder wygląda następująco: agent zwraca się do rodziców utalentowanego młodego piłkarza, czasem w wieku nawet 10 – 11 lat, o 3 – 4 tysiące euro, które mają służyć do opłacenia kosztów biletu do Europy i wizy. Rodzice, przekonani, że przed ich dzieckiem rysuje się życiowa szansa, zapożyczają się i przekazują pieniądze agentowi. Pół biedy, gdy złodziej po prostu okradnie rodzinę i nigdy więcej się nie pojawi. Gorzej, gdy kilkunastoletnie dzieci rzeczywiście wsiadają do samolotu i lądują w miejscach, w których nie czeka na nich żaden klub ani kontrakt.
Według organizacji Culture Foot Solidaire, powołanej do zwalczania nielegalnego handlu młodymi piłkarzami i pomocy jego ofiarom, co roku kilka tysięcy Afrykańczyków przyjeżdża do Europy zwabionych przez nieuczciwych agentów. Większość z nich trafia do Francji i Belgii. Według danych organizacji w samym regionie Paryża 600 Afrykańczyków nie ma się gdzie podziać, po tym jak kluby wskazane przez agentów w ogóle nie chciały z nimi rozmawiać. Część z nich to piłkarze, którzy trafili do klubów, ale nie zdołali odnowić kontraktu po kilku miesiącach próby. 98 procent z tej grupy przebywa we Francji nielegalnie, 70 procent to dzieci poniżej 18. roku życia. – Sprzedaż tych dzieci do Europy to nowa forma handlu niewolnikami – uważa Jean-Claude Mbvoumin, były reprezentacyjny piłkarz Kamerunu, który przed sześciu laty utworzył Culture Foot Solidaire.
Organizacje pomocy dla afrykańskich piłkarzy lądujących bez kontraktu i środków do życia działają także na Bliskim Wschodzie, np. w Dubaju. Mieszkający tam od dawna Brytyjczyk David Callow założył nawet klub Dubai Diamods, w którego kadrze znajdują się głównie młodzi piłkarze oszukani przez agentów. Callow wyciąga ich z obozów dla imigrantów, do których nieuchronnie trafiają i pozwala kontynuować karierę. Niektórzy gracze Dubai Diamonds rzeczywiście przechodzą do klubów europejskich.
Twoje wybory zależą od tego, co wiesz
Tylko 19 zł
za pierwszy miesiąc dostępu do rp.pl
Subskrybuj
Handel nie byłby oczywiście możliwy, gdyby w Europie nie było popytu na afrykańskich piłkarzy, a oni sami nie żyli w świecie złudzeń. Jednym z najbardziej trwałych przekonań Afrykańczyków jest wiara, że wszyscy w Europie są bogaci i wystarczy tylko przedostać się na kontynent, by czerpać z tego bogactwa. Dodatkowo wielu Afrykańczyków uważa, że w Europie nie umieją grać w piłkę, a prawdziwy talent w tej dziedzinie mają tylko czarni.
Ani jedna, ani druga opinia nie ma podstaw, choć przekonanie o nadzwyczajnych talentach piłkarskich Afrykańczyków jest do pewnego stopnia słuszne i podtrzymują je sami Europejczycy. Przykładowo w sezonie 2004/2005 pierwszoligowy klub belgijski Beveren grał wiele meczów z 11 obcokrajowcami w składzie, w tym dziesięcioma z Wybrzeża Kości Słoniowej. Tego typu historie wywołują u Afrykańczyków niebezpieczne złudzenie, że w Europie wszyscy na nich czekają i nie marzą o niczym innym jak tylko o wzbogaceniu składów swoich klubów piłkarskich talentami z Afryki.