Bez apokalipsy

W powieści Wildsteina nikt nie ma odwagi, by zerwać kurtynę i spojrzeć za kulisy historii. Bohaterowie są nie tylko zmęczeni, ale i przestraszeni

Publikacja: 24.05.2008 02:38

Red

Powieści powinno się czytać od początku, zwłaszcza gdy – jak „Dolina Nicości” Bronisława Wildsteina – opowiadają fabułę do pewnego stopnia sensacyjną, z tajemniczymi zabójstwami, agentami tajnych służb, aferami gospodarczymi, dziennikarskim śledztwem itd. Ale gdybym miał wybrać najlepszy, a zarazem najważniejszy fragment „Doliny Nicości”, odesłałbym czytelnika do rozdziału 16., czyli do końcowej części książki.

Jest jesień. Rok? Nie wiemy dokładnie, ale na pewno przeszłość całkiem niedawna i jakby niedokonana. Jeden z głównych bohaterów powieści, znany w całym kraju dziennikarz Jan Return, otrzymuje w czasie rozmowy ze swoim szefem z dziennika „Słowo” telefon. Powiesił się Daniel Struna, jego przyjaciel z młodości, błyskotliwy przywódca grupki studentów z Uniwersytetu Jagiellońskiego buntujących się w latach 70. przeciwko komunistom. Uwięziony pod fałszywymi kryminalnymi zarzutami, stał się wrakiem człowieka: zaprzestał działań w opozycji, popadł w alkoholizm. Przed śmiercią przesłał Returnowi swoje wiersze.

Dziennikarz przybywa na pogrzeb i zaczyna wspominać przeszłość: jak zaprzyjaźnił się z Danielem, jak zaangażował się w politykę, jak został zatrzymany przez SB i zgodził się na współpracę, a potem – racjonalizując swoją zdradę („w naturze dominuje siła”, „tak naprawdę to on walczył z komunizmem”) – podsunął bezpiece pomysł uwięzienia Struny i zaczął robić karierę opozycjonisty. Return nie ma wyrzutów sumienia. „Ostatni gest straceńca”, myśli nie bez pogardy o samobójstwie Struny i nie roztkliwia się nad wierszami swej ofiary, które wylądowały na śmietniku.

Literatura polska nie opisała jeszcze tak beznamiętnie, a zarazem wstrząsająco „duszy” agenta bezpieki. A równocześnie ten rozdział „Doliny Nicości” pokazuje, czym była PRL i z czego, z jakich ludzi i gestów budowano Polskę po 1989 roku. Agent SB i zdrajca wyrzucający z pogardą na śmietnik wiersze swojej ofiary: oto założycielski gest owej Polski, to wielki temat powieści Wildsteina.

***

Atmosfera bagna – tak zatytułował swój słynny pamflet z 1932 roku na powojenną Europę Ernst Jünger. Chodziło o świat, gdzie panuje język, którego „reguły trzeba znać, choć w gruncie rzeczy nikt mu nie daje wiary”. Ciekawe, że podobnie opisywał III RP Zbigniew Herbert, mówiąc o panującej w niej „zapaści semantycznej”, a w wierszu „Bezradność”, ubolewając, że „nigdzie nie ma [tu] ubitej ziemi”, że „trudno wykonać/patetyczny gest […] zapadając się/po kolana/po szyję/w błocie”. Tak rozumianym bagnem jest opisywana w tej powieści współczesna Polska, a ściślej dzisiejszy „salon warszawski”, rządzące krajem elity. Tę atmosferę Wildstein analizuje i, często z satyrycznym zacięciem, obnaża, ale przede wszystkim wyraża przeciw niej głośny i rozpaczliwy protest.

Symboliczna jest postać Jana Returna, agenta SB, który robi błyskotliwą karierę jako dziennikarz i telewizyjny moralizator. To on będzie w programie „Nieoczywiste” (jak świetnie Wildstein wyłapuje słówka tworzące żargon współczesnych „wykształciuchów”!) niszczył tych, którzy ujawnią agenturalną przeszłość profesora Lwa. Są i inni: szef „Słowa”, potężny, brutalny, megalomański i cyniczny Michał Bogatyrowicz niszczący wszelkimi środkami swoich przeciwników, jest pułkownik SB Nowak doradzający Returnowi, jak walczyć z „oszołomami”, jest wspomniany Marian Lew, który donosił na swych kolegów, a teraz jest rektorem i czołowym autorytetem moralnym, robiącym przy okazji trefne interesy z dawnym oficerem prowadzącym. To o jego przeszłości donosi „Kurier” i za to zostanie zniszczony jego redaktor Wilczycki.

Jest wielu innych, którzy razem wzięci tworzą na poły jawną, ale bardziej jednak ukrytą strukturę rządzącą Polską. To specyficzna społeczność dawnych ofiar i – bardziej nawet – katów uwięzionych w kleszczach przeszłości, zahipnotyzowanych swą równie wzniosłą, co pustą retoryką, scementowanych strachem przed ujawnieniem przeszłości, przed „niesforną wielogłową bestią zamieszkującą tereny między Odrą a Bugiem”.

***

Dzisiaj z łatwością rozpoznajemy, kto służył Wildsteinowi za pierwowzór Returna albo pożytecznego idioty profesora Mareckiego, feministycznej działaczki Dominiki Bies czy Niecnoty, redaktora pisma „W ryj”. Jutro nie będzie to może takie istotne, tak jak nie zastanawiamy się już, kto był pierwowzorem Dziennikarza w „Weselu”.

Ważny jest sam mechanizm politycznego oraz psychologicznego bagna, który pozwala nam zrozumieć sens tego, co dzieje się i teraz, na naszych oczach. Ujawnienie przeszłości pułkownika Stachowicza i samobójstwa jego ofiary Jacka Żaby, groteskowa i haniebna nagonka na książkę o Wałęsie – zostały już opisane w „Dolinie Nicości”. Tym razem fikcja wyprzedziła rzeczywistość.

Warto z tego punktu widzenia zwrócić też uwagę na sposób, w jaki w powieści Wildsteina portretowana jest Warszawa. To miasto mgliste, „kleiste”, „rozmokłe”, „widmowe”, „nierealne”, przypominające gigantyczne mrowisko i budzące w bohaterach uczucie grozy, duszności i nierealności świata. Chodząc po nim, pogrążają się jeszcze bardziej w duchowej pustce, w świecie, gdzie nierozpoznawalne, bo wywrócone na opak lub „zbędne” są zasadnicze wartości, takie jak prawda, odpowiedzialność czy zdrada. Charakterystyczne są tu zresztą podejmowane przez Returna (przy wsparciu pewnego biskupa) wątki rehabilitacji, a nawet „zbawienia” Judasza. „Nie ma zdrajcy, jest człowiek wplątany w historię, człowiek, który chce dobrze” – mówi. Dodajmy tu porównanie przez Mareckiego Bogatyrowicza do… Chrystusa. Jakby bohaterowie „Doliny Nicości” mniej lub bardziej świadomie powtarzali historię zdrady Jezusa, zwykle ją parodiując lub relatywizując. Stąd tytułowa dolina nicości, metafora świata opuszczonego przez dobro i zło.

***

Nad opisywaną w powieści Wildsteina Polską rozciąga się długi cień PRL, ale zarazem o tej przeszłości nie chce się tutaj mówić, bo też nikt nie chce za nią ponieść odpowiedzialności. Tylko nielicznym to ciąży, większość czuje z tego powodu ulgę.

O „przeszłości, której nikt nie chce”, mówi Struna, żałując, że nie pozwolono mu wyznać dawnej winy. Return widzi to inaczej: przeszłość rani, należy więc ją zostawić, „pozwolić jej obumierać, ściekać w ziemię”, a jeśli się nie uda: „unikać, oswajać”. Dlatego krzykiem zabroni Strunie opowiadać o torturach, jakie znosił w więzieniu. Okaże się, że bez skutku, bo przeszłość doń powróci i wyda mu się nawet bardziej realna od teraźniejszości.

Jak powie jeden z jej bohaterów, „sytuacje się powtarzają, choć ci sami bohaterowie grają już nieco inne role”. Owe historyczne „returny” są częścią mechanizmu bagna z niejakim fatalizmem wciągającego kolejne pokolenia w swe złowrogie czeluście.

Problem w tym, że w powieści Wildsteina właściwie nikt nie ma odwagi, by zerwać kurtynę i spojrzeć za kulisy historii. Bohaterowie są nie tylko zmęczeni, ale i przestraszeni.

***

Jakiś czas temu modne było wśród krytyków narzekanie na brak we współczesnej literaturze polskiej powieści na miarę „Przedwiośnia” Stefana Żeromskiego czy „Generała Barcza” albo „Mateusza Bigdy” Juliusza Kadena-Bandrowskiego, czyli dzieł portretujących, a zarazem bilansujących dokonania niepodległej Polski i z tego powodu budzących burzliwe spory. I Żeromski, i Kaden-Bandrowski ustanowili wspomnianymi powieściami pewien wzorzec pisarskiego zaangażowania kontynuującego tradycyjny dla naszej literatury etos obywatelski, który nie gardzi polityką jako istotnym literackim (bo arcyludzkim) doświadczeniem.

Żeromski przy tym, jak wiadomo, chciał budzić sumienia swoich czytelników, pragnął, by nie pozwolili, aby dusza polska zarosła „błoną podłości” i by Polacy potrafili dostrzec zagrożenia czyhające na świeżo odzyskaną wolność. Kaden-Bandrowski z kolei zrywał z oczu swoich czytelników „błony” złudzeń, pragnąc, abyśmy nauczyli się swego rodzaju cynizmu i umieli zrozumieć na przykład, czym jest normalne państwo albo na czym polega polityka. Żeromski apelował do sumień Polaków, Kaden do ich rozumu, obaj jednak stworzyli pewien wzorzec literatury zaangażowanej, którego brakowało wielu czytelnikom po 1989 roku.

Zapewne oczekiwania takie zjawiały się często na zasadzie pewnego historyczno-literackiego automatyzmu skojarzeń wychodzących z przekonania o analogii sytuacji i istoty II RP oraz III RP. Myślano: jeżeli pojawili się nowi skamandryci, czyli poeci kręgu „Brulionu”, to zapewne powinny pojawić się nowe „Przedwiośnie” czy nowy „Generał Barcz”. Pominąwszy autorów science fiction (np. Ziemkiewicza), pisarzy wyprzedzili politolodzy, socjologowie, historycy. Dopiero w połowie lat 90. XX wieku zaczęły się pojawiać powieści opowiadające o Polsce po 1989 roku, na przykład Andrzeja Horubały i Piotra Siemiona, ale żadna z nich nie wzbudziła takich emocji, by można ją było porównać do swych wielkich poprzedniczek. Ciekaw jestem, czy takie spory wzbudzi „Dolina Nicości”?

Myślę, że bliższa ona duchowi arcypowieści Żeromskiego nie tylko ze względu na wspólny im gest angażowania się w polską rzeczywistość i odwagę mówienia „prawd niemiłych” o Polsce, ale też nawet takie drobne podobieństwa, jak to, że powieść Wildsteina zaczyna się w momencie przedwiośnia właśnie, kończąc opisem pożegnania jesieni i „odwracającego się od Polski” słońca. Znajdziemy tu też analogiczne jakby sceny, np. dyskusja młodzieży komunistycznej u Żeromskiego miałaby odpowiednik w opisach lewackich debat u Wildsteina. Tam Lulek, tu Pasikonik… Im więcej porównań, tym rośnie w nas pesymizm, bo jak jednak ma się idealizm Gajowca do cynizmu takiego Bogatyrowicza? Nie mówiąc już o tym, że nie ma tu ludzi pokroju Baryki. Wilczycki jest starzejącym się, zmęczonym Piłatem opozycji, człowiekiem skażonym poczuciem klęski, a młodzi w „Dolinie Nicości” wcześniej czy później dołączą do Returnów.

Dlatego może nie do końca przekonuje optymizm zakończenia powieści. Ale też przyznajmy: jest to optymizm ostrożny, nieostateczny, odsyłający nas do haseł pozytywistycznej pracy u podstaw oraz wiary w szlachetność prostego człowieka. Choć na warszawskim śmietniku zgniją wiersze Struny, to przecież jego nauce pozostali wierni ludzie tacy jak Robert (nomen omen) Bryła. To on uświadomi Wilczyckiemu, że jednostka jednak ma znaczenie w historii, że w polityce nie chodzi tylko o grę, wreszcie że „świat trzeba zbawiać każdego dnia”. Tylko tak da się uciec z Doliny Nicości?

Przeczytajcie tę powieść! Jeżeli po jej lekturze nie zrozumiecie, czym była (jest?) III RP, dowiecie się chociaż, dlaczego nie potrafiliśmy w niej żyć. Mimo że w kranach naszych mieszkań płynęła ciepła woda, wydawaliśmy książki i zakładaliśmy gazety…

Bronisław Wildstein, „Dolina Nicości”, Wydawnictwo M, Kraków 2008.

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI dla społeczeństwa
Plus Minus
Laborantka na prochach
Plus Minus
„Skok po marchewkę”: Chomikować czy szabrować?
Plus Minus
„Potęga języka”: Moce ukryte w słowach
Materiał Promocyjny
Współpraca na Bałtyku kluczem do bezpieczeństwa energetycznego
Plus Minus
„Oskar, Patka i złoto Bałtyku”: Skarb dla najmłodszych
Materiał Promocyjny
Sezon motocyklowy wkrótce się rozpocznie, a Suzuki rusza z 19. edycją szkoleń