A kogo ja broniłem w Radomiu w 1976 roku?! Myśli pan, że to byli robotnicy jak z posągów spod Pałacu Kultury i Nauki? Przecież prawdziwych uczestników podpalenia komitetu partii nie zatrzymano, więc władza wmontowała w proces recydywistów. Powiedzmy sobie szczerze, że w procesach radomskich nie było ludzi wcześniej niekaranych. Miałem tam klienta, pana Zabrowskiego, który był wcześniej dziesięciokrotnie karany i kiedy się to wszystko rozpoczęło właśnie był na przepustce. Siedział murem przed domem, żeby wszyscy widzieli, że on nie ma z tym nic wspólnego. I co? Miał proces i dostał dwanaście lat. I ja miałem tego człowieka nie bronić, bo wcześniej siedział?
Chce pan powiedzieć, że stanie w obronie każdego łajdaka, jeśli jest krzywdzony? To szlachetne, ale…
…Nie, nie, łajdaków bronić nie będę nigdy. Wręcz przeciwnie, za to, że przeciw prawdziwym łajdakom występowałem siedziałem w więzieniu. Prawdziwe pytanie brzmi: kto jest łajdakiem? Czy ten kogo media nazywają łajdakiem, czy ten kogo nazywają elitarnym, inteligentnym politykiem, może nieco ekscentrycznym, ale godnym naśladowania?
Rozumiem do kogo pan pije: Staruch jest w areszcie, a Palikot w Sejmie.
I ja nie chcę nikogo wsadzać, a o Palikocie najchętniej bym zapomniał.
Co nie zmienia faktu, że w towarzystwie pańskich patriotycznych przyjaciół ze stadionu nie czuję się bezpieczny i wolałabym by omijali moją ulicę szerokim łukiem.
Mogę panu wykazać na konkretnych danych, że poczucie zagrożenia przestępczością ma się nijak do realnego zagrożenia. Jak się urządza nagonkę i buduje poczucie zagrożenia, to i ludzie czują się zagrożeni, choćby statystyki udowadniały czarno na białym, że liczba przestępstw na stadionach spada.
Czasy się zmieniły. Pan bronił ludzi, którzy w państwie totalitarnym nie mieli szansy na uczciwy proces.
A pan myśli, że dziś wszystkie procesy są uczciwe? Mógłbym tu panu przytoczyć dziesiątki przykładów. Ot, człowiek sprzeciwiał się sprzedaży pewnych gruntów komunalnych pod autostradę. Naraził się lokalnemu establishmentowi i dzielna młodzież obrzucała jego dom kamieniami. A kiedy raz nie zdzierżył i wybiegł z nożem, to internowano go w szpitalu psychiatrycznym! Jednego z obrońców krzyża też wzięto do szpitala psychiatrycznego. Dobre choć to, że zrobił sobie w tydzień wszystkie badania, które by robił w dwa lata. I kiedy lekarze go wypuścili, to natychmiast przyjechano do nich z następnym, ale już wtedy psychiatrzy zaprotestowali, by im dać spokój.
Wróćmy do wyborów. Wielu głosowało w 1989 roku po raz pierwszy – pan trafił do Senatu. Niektórzy zdążyli poumierać, a pan ciągle w Senacie – był pan jak królowa Wiktoria.
Myślę, że ludzie mnie poznali i nie głosowali na mnie, bo ich system wartości jest zupełnie inny niż mój, albo też go w ogóle nie ma i żyją w jakiejś próżni etycznej.
Przez cztery lata rzesze wyborców popadły w etyczną próżnię?
I tu nastąpił jakiś przełom, bo dotychczas też Palikot nie był wybierany. To są symbole przemian jakie zachodzą. Dlaczego go wybrano?
Bo daje poczucie nowości, bycia facetem spoza układów.
I na tej zasadzie mieliśmy najpierw Tymińskiego, później Leppera, bo jest transformacja, jest źle, ludzi spotkał zawód i szukają swego Tymińskiego. Polacy nie mają realnej wiedzy na temat tego, co się dzieje, czują się przez polityków i media oszukani, zmanipulowani. Czują nadchodzące niebezpieczeństwo, zagrożenie i pytają kto temu winien.
Kto?
Najprostsza odpowiedź jest taka, że politycy. Którzy? Ci, którzy zwracają uwagę. Jest taki sowiecki dowcip polityczny: wszyscy już siedzą w g… po usta i milczą. Słychać tylko krzyk Sacharowa: „Ludzie, tak nie można!” i czyjąś odpowiedź: „Siedź tam cicho, bo tylko fala pójdzie!” I on pasuje do opisu sytuacji dziś, kiedy trwa jakaś ogromna, powszechna walka o przetrwanie.
? ? ?
„Gdy padło mediolańskie imperium medyczne San Raffaele, jego charyzmatyczny twórca, ksiądz Lugi Verze udał się po ratunek do Watykanum, choć wcześniej nieraz, podważał kościelny autorytet w kwestiach bioetycznych” – pisze Piotr Kowalczuk w korespondencji z Rzymu zaytułowanej Niebieski wspólnik wycofał udziały.
„Katastrofę uduchowionego wizjonera z własnym odrzutowcem, który chciał przedłużyć życia człowieka do 120 lat, a Berlusconiego nawet do 150, z nieskrywaną radością przyjęła włoska lewica, a plotka mówi, że i za Spiżową Bramą strzeliło kilka szampanów. Przyjaciel Craxiego, Berlusconiego, kardynała Martiniego, wielu potężnych przedsiębiorców, leczący w swoim mediolańskim szpitalu ludzi z włoskiego świecznika, jest dziś przedmiotem niewybrednych ataków i kpin: szarlatan, oszust, złodziej, apodyktyczny bufon, żywy pomnik manii wielkości.
Tylko gdzieniegdzie odzywają się nieśmiałe głosy, że przy wszystkich swoich wadach i grzechach Don Verze’ zbudował laboratorium, w którym na codzień ścierało się i ucierało sacrum z profanum, bioetyka z biopraktyką. Wydział Biotechnologii San Raffaele, jeden z najlepszych tego rodzaju ośrodków na świecie, zajmuje się z punktu widzenia nauczania Kościoła szarą strefą, a nawet zakazaną - jak sztuczne zapłodnienie. Jak powiedział don Verze’ w jednym z wywiadów, „Kościół nie może zatrzymać nauki. Naukowców trzeba prowadzić za rękę, a nie osądzać i hamować zakazami”.
Don Verze’ mógłby być żywą reklamą prac swego ośrodka. Urodził się dwa miesiące wcześniej od Jana Pawła II i imponuje znakomitą formą, tak intelektualną jak fizyczną. Bankructwo swego imperium przyjął ze smutkiem, ale i ironią: „Najwidoczniej opuścił mnie większościowy udziałowiec fundacji, który mieszka w niebie”. Przedtem tłumacząc sekrety sukcesu Centrum San Raffaele mawiał, że jedynie wciela w życie natchnione wizje, a nad stroną finansową najwyraźniej czuwa Opatrzność.
Niebieski udziałowiec większościowy zaczął się wycofywać z biznesu don Verze’ już trzy lata temu. Z dokumentów wynika, że już wówczas imperium księdza bezpowrotnie utraciło płynność finansową. Prokuratura bada, dlaczego banki, fundusze inwestycyjne, nadzorujące je organa, ministerstwo zdrowia i powiązane siecią interesów z don Verze’ władze lokalne, robią to dopiero teraz, czyli o trzy lata i co najmniej pół miliarda euro za późno.
Rozbuchane ambicje wizjonera, geniusza, jeśli chodzi o pozyskiwanie kredytów, przestały niestety mieć wiele wspólnego z bezdusznymi prawami rachunku ekonomicznego. Don Verze’ zaczął zaciągać pożyczki na obsługę starych długów. W marcu br. kredytodawcy stracili cierpliwość. Zabrakło pieniędzy dla dostawców drogiej, najnowoczesniejszej aparatury medycznej i przy półtora miliarda euro już nagromadzonych długów tegoroczny bilans zamyka się stratami w wysokości 70 mln.
W tym kontekście nie może dziwić, że krach imperium Don Verze’ pobudowanego na takich filozoficznych i teologicznych podstawach nie specjalnie zmartwił Watykan. Dziwić może, że w katolickich Włoszech mógł liczyć na takie wsparcie. Zwłaszcza, że schizofreniczna włoska lewica, zamiast wziąć don Verze’ na sztandary jako ideologicznego sojusznika w wielu sprawach, uznała go za wroga, bo przyjaźni się z Berlusconim. Najdziwniejsze jednak jest to, że o ratunek don Verze’ zwrócił się nie do chcących wykupić San Raffaele baronów przemysłu farmaceutycznego, a do Watykanu, który już dał do zrozumienia, że nie będzie się wtrącał do prowadzonych tam kontrowersyjnych badań.”
? ? ?
Tomek to był bramkarz
– to opowieść Stefana Szczepłka o Janie Tomaszewskim, jego burzliwej karierze piłkarskiej i szukania sobie miejsca w życiu po ostatecznym zejściu z boiska
„Zaczął w naturalny sposób od pracy trenera w Wojskowym Klubie Sportowym Orzeł w Łodzi. W okresie przygotowawczym opowiadał pułkownikom o wielkim futbolu, oni cieszyli się, że mają wreszcie światowego trenera a kiedy rozpoczął się sezon i drużyna nie nadążała za myślami trenera, trzeba go było zwolnić. Nie powiodło mu się też w dwóch innych łódzkich klubach. Został zaufanym człowiekiem właściciela ŁKS, Antoniego Ptaka, wtrącał się do wszystkiego, na wszystko miał receptę i wszystko wiedział lepiej. Doszło do tego, że piłkarze ŁKS wystosowali do swoich zwierzchników pismo, w którym zaprotestowali przeciw wchodzeniu Tomaszewskiego do ich szatni. Przeniósł się więc do Widzewa, ale w trzech meczach zdobył jeden punkt i też się z nim pożegnano. Być może wtedy zrozumiał, że skoro nie jest w stanie zbudować niczego na miarę kariery sportowej, to przejdzie na drugą stronę i stanie się surowym rezenzentem tego, z czego do tej pory żył. Problemem Tomaszewskiego stała się też potrzeba stałej obecności w mediach. Przyzwyczaił się do tego podczas gry i już nie mógł bez tego żyć.
W roku 1991 wydał swoją pierwszą książkę, , w której jeszcze delikatnie krytykuje swoich przeciwników - działaczy PZPN czy Jacka Gmocha. Szybko staje się atrakcją dla pism sportowych i codziennych, w których publikuje swoje teksty. Coś pośredniego między komentarzem bieżących wydarzeń, felietonem a donosem. Telewizja Polska szybko się zorientowała, że zapraszanie Tomaszewskiego wiąże się z ryzykiem. Ale dla TVN 24 jest on nieocenionym skarbem. - Wiemy, że jest obciachowy - mówi anonimowo jeden z pracowników stacji. - Ale nikt normalny nie powie tego, co on. Każdy ma hamulce, a Tomaszewski nie. Populista z kompletnym brakiem odpowiedzialności za słowo to dla telewizji wymarzony gość.
Tomaszewski walił na oślep, używając wymyślonych przez siebie słów, które weszły do słownika walki z PZPN i przyniosły mu popularność: Dziuroland - na określenie PZPN prezesa Mariana Dziurowicza, listkoludki czyli ludzie Michała Listkiewicza. Dzień po wyborze na posła złożył doniesienia do prokuratury na Franciszka Smudę, zarzucając mu, że nie ma matury i wziął premię za mecz, który okazał się kupiony.
Większość jego dawnych kolegów z reprezentacji nie chce się o nim wypowiadać. Grzegorz Lato macha tylko ręką i ze śmiechem przypomina mecz swojej Stali Mielec z ŁKS Tomaszewskiego, wygrany 7:0. Prywatnie - proszę bardzo i to dużo, ale do gazety lepiej nie. Ponieważ w miarę upływu czasu zainteresowanie Orłami Górskiego malało, to i zainteresowanie Tomaszewskiego tymi meczami również. A poza tym w tym zespole coraz starszych panów panowała rodzinna atmosfera a Tomaszewski «lubił się kłócić sam ze sobą».”
? ? ?
„Nagrody Nobla nie otrzymał Dymitr Mendelejew, autor układu okresowego pierwiastków, o którym uczą wszystkie szkoły świata. Ani Gilbert Lewis, twórca teorii kwasów i zasad, mimo, że był nominowany 35 razy. Nie uhonorowano genialnego inżyniera Thomasa Alvy Edisona, posiadacza ponad tysiąca patentów, wynalazcy żarówki, gramofonu i budowniczego pierwszej elektrowni publicznego użytku. Ale laureatem został Julius Wagner-Jauregg za leczenie kiły - malarią. I tak dalej, i tak dalej, lista noblowskich pomyłek i skandali jest długa i fascynująca. Ich przyczyny, odkrywane po latach, ukazują gorzką prawdę o naszej cywilizacji". Czy Alfred Nobel byłby zadowolony? – zastanawia się Krzysztof Kowalski w tekście przedstawiających sylwetki tegorocznych noblistów i kontrowersje, jakie wzbudził werdykt.