Ta odwaga była dość tania, bo przecież nie stanął po stronie słabszych, ale przeciwnie – po stronie absolutnie dominującej, po stronie sowieckiej władzy i ich polskojęzycznych eksponentów z LWP i UB. Był w tym zawsze konsekwentny, więc stanął ramię w ramię z katami z Katynia po to, by dopełnić dzieła likwidacji polskich elit i „rozładować lasy" z „białopolaków" w okolicach Piotrkowa Trybunalskiego, a później żeby znieważyć pamięć pomordowanych przez Sowietów, dając Leonidowi Breżniewowi order wojenny Virtuti Militari.
Był tak lojalny, przewidywalny i po prostu pewny w oczach Moskwy, że kiedy wreszcie po dwudziestu latach od podbicia Polski Sowieci zdecydowali się postawić na czele Sztabu Generalnego LWP Polaka, to ich wybór padł właśnie na Jaruzelskiego, który w lutym 1965 r. zastąpił generała pułkownika Armii Czerwonej Jurija (Jerzego) Bordziłowskiego. Wkroczył tym samym na sowiecką trampolinę do pełnej władzy. W kwietniu 1968 r. objął tekę ministra obrony narodowej, a już w 1969 r. został skierowany na kurs strategiczno-operacyjny w Akademii Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych ZSRS w Moskwie, bez którego trudno byłoby tyle znaczyć nad Wisłą.
Skoro Jaruzelski sam używa argumentu, że sowietyzm zamordował mu ojca, którego grób odwiedził dopiero jako okrągłostołowy prezydent (ten chyba jedyny ludzki gest w całej swojej karierze zawdzięcza właśnie „Solidarności"), to jego opowiedzenie się za ludobójczym systemem jako jego janczar ma nie tylko wymiar polityczny, ale dowodzi również absolutnego osobistego cynizmu. Syn żołnierza z wojny z bolszewizmem najmujący się na kukłę sowieckich generałów unurzanych we krwi całych narodów, sługa katów winnych mordu na polskiej elicie jest jaskrawym przykładem polskiego trefnisia na rosyjskim dworze.
W postaci Jaruzelskiego, w jego czołganiu się przed „radzieckimi towarzyszami" i w czasach Rokossowskiego, i Kulikowa, w jego antykatolickich operacjach realizowanych przez Główny Zarząd Polityczny LWP do spółki z kontrwywiadem WSW, w wyprawie na Czechosłowację w 1968 r., masakrze Grudnia '70 i rzuceniu jednostek liniowych LWP, wreszcie prośbie o pomoc armii sowieckiej w zamordowaniu „Solidarności" i w jego trwającej do dziś wierności wobec sowiecko-rosyjskiego knuta mamy obraz całej potworności zdrady i przykład, kim staliby się Polacy, gdyby jak on zdradzili ojca oraz odrzucili wierność Bogu, Honorowi i Ojczyźnie.
Służba Sowietom gwarantowała karierę i była sowicie wynagradzana. Kiedy w latach 1980–1981 PRL trząsł się w posadach, a Moskwa szukała kandydata na wewnętrznego interwenta, szybko wskazała na Jaruzelskiego, który najpierw zmilitaryzował rząd, zostając premierem (luty 1981 r.), potem uwojskowił partię, zostając I sekretarzem KC PZPR (październik 1981 r.), aż w końcu rzucił „Solidarność" na kolana 13 grudnia 1981 r. Były wysoki oficer KGB i współpracownik wywiadu brytyjskiego Oleg Gordijewski w ten sposób odsłaniał kulisy tej operacji: „Kandydatem KGB na przywódcę puczu był generał Wojciech Jaruzelski, członek Biura Politycznego PZPR i długoletni minister obrony. W Centrali uważano, że zanim został pierwszym sekretarzem partii, umówił się wcześniej z Moskwą, że przeprowadzi wojskowy zamach stanu i rozpoczął do niego przygotowania. Ostateczne plany puczu zostały uzgodnione podczas dwóch sesji tajnych rozmów w Warszawie, które przeprowadzili generał Kriuczkow oraz dowódca sił Układu Warszawskiego marszałek Wiktor Kulikow".
Polska weszła do NATO, jest członkiem Unii Europejskiej, odzyskuje swoje miejsce w koncercie wolnych narodów, ale on nadal pozostaje niejako w centrum. W tym sensie jest wyrzutem sumienia narodowego. Czym jest naród, który może wydać takich totalnych zdrajców, i pytanie jeszcze trudniejsze, jeszcze bardziej przerażające: czym jest naród, którego część elity uznaje to wcielenie najpodlejszego sowietyzmu za „człowieka honoru", godnego doradzania prezydentowi RP w sprawach rosyjskich?