Mirosław Żukowski o Jerzym Janowiczu - komentarz

W Jerzego Janowicza łatwo dziś cisnąć kamieniem, bo przegrywa jak z nut.

Publikacja: 01.11.2014 14:00

Ale dlatego właśnie robić tego nie wypada, zbyt wielu jest tych, którzy odsyłają go do szopy, by się do nich przyłączać. Osobiście nie mam żadnych powodów, by Janowicza lubić, ale nie mogę zapomnieć, że to najlepszy tenisista, jakiego mieliśmy po Wojciechu Fibaku. Wciąż pamiętam wspaniały Wimbledon i nie tracę nadziei, choć młodzieniec z Łodzi do optymizmu nie zachęca.

Widać wyraźnie, że ten chłopak zagubił się nie tylko na korcie, że nie umie i zapewne nie chce nam niczego ważnego o sobie powiedzieć. Uznaje świat za wroga i dlatego nie wiemy nawet, czy jest poważnie kontuzjowany, dlaczego gra tak słabo. Nam nieśpieszno do bliższego kontaktu, bo istotne pytania bez kasku i kamizelki kuloodpornej stawiać strach, a jemu jest chyba wszystko jedno, co myślimy.

W ten sposób rośnie splot wzajemnej nieufności i lekceważenia, które odczuł prawie każdy dziennikarz usiłujący rozmawiać z tenisistą z Łodzi. Jego zachowanie (na korcie też) świadczy, że na akceptacji i dobrym wrażeniu przesadnie mu nie zależy. Z gburowatości uczynił sztandar i nie ma wokół niego nikogo, kto doradziłby mu przerwanie tej spirali nonsensu. Wprost przeciwnie, ojciec (już na szczęście nie jest wiceprezesem Polskiego Związku Tenisowego) jeszcze go w tej postawie umacniał.

Kiedy Janowicz przegrał w meczu Pucharu Davisa z Chorwacją w Warszawie i wywołał pamiętną awanturę z dziennikarzami, napisałem, że nie mam problemów z radością po jego sukcesach, chciałbym tylko bardziej szczerze martwić się po porażkach. Nie spodziewałem się, że ten czas przyjdzie tak szybko. Już się martwię, bo widzę ciemność.

Łukasz Kubot i Michał Przysiężny mają ponad 30 lat, w rankingu ATP są pod koniec drugiej setki i postępów raczej nie zrobią. Zanim się obejrzymy, mogą wrócić czasy, gdy w Wielkim Szlemie nie było ani jednej polskiej karty. Pamiętam te smutne lata zbyt dobrze, by o tym nie myśleć. Janowicz jeszcze niczego definitywnie nie przegrał, zwycięstwa są możliwe, bo talent ma wielki. Musi tylko sam chcieć sobie pomóc i ciężko pracować, a z tym podobno nie zawsze było najlepiej.

Tenisiści w styczniu zaczynają w Australii nowe życie. Po zaleczeniu kontuzji (jeśli pokazówki nie przeszkodzą), po wakacjach przyjeżdżają na pierwszy wielkoszlemowy turniej roku i widzą tylko słońce. Janowicz też może je zobaczyć, jeśli z kimś mądrym u boku zrobi solidny rachunek sumienia.

Ale dlatego właśnie robić tego nie wypada, zbyt wielu jest tych, którzy odsyłają go do szopy, by się do nich przyłączać. Osobiście nie mam żadnych powodów, by Janowicza lubić, ale nie mogę zapomnieć, że to najlepszy tenisista, jakiego mieliśmy po Wojciechu Fibaku. Wciąż pamiętam wspaniały Wimbledon i nie tracę nadziei, choć młodzieniec z Łodzi do optymizmu nie zachęca.

Widać wyraźnie, że ten chłopak zagubił się nie tylko na korcie, że nie umie i zapewne nie chce nam niczego ważnego o sobie powiedzieć. Uznaje świat za wroga i dlatego nie wiemy nawet, czy jest poważnie kontuzjowany, dlaczego gra tak słabo. Nam nieśpieszno do bliższego kontaktu, bo istotne pytania bez kasku i kamizelki kuloodpornej stawiać strach, a jemu jest chyba wszystko jedno, co myślimy.

Plus Minus
Artysta wśród kwitnących żonkili
Materiał Promocyjny
Między elastycznością a bezpieczeństwem
Plus Minus
Dziady pisane krwią
Plus Minus
„Dla dobra dziecka. Szwedzki socjal i polscy rodzice”: Skandynawskie historie rodzinne
Plus Minus
„PGA Tour 2K25”: Trafić do dołka, nie wychodząc z domu
Plus Minus
„Niespokojne pokolenie”: Dzieciństwo z telefonem