Przyjaciółka dostała zaproszenie na ślub od rodziny we Francji. Trzy strony welinowego papieru, adres napisany ręcznym pismem. Wyszczególniono kolejne etapy ceremonii: prywatna msza na hiszpańskiej wyspie Lanzarote, gdzie mieszkający na stałe w Paryżu rodzice panny młodej mają dom, anonsujące związek spotkanie rodziców państwa młodych w elitarnym klubie we francuskiej stolicy („pan markiz i pani markiza przyjmują"), wreszcie spotkanie po ślubie w ścisłym rodzinnym gronie. Wszystko z dokładnym podaniem arystokratycznych tytułów.
– Mam jechać? – zastanawiała się niezdecydowana przyjaciółka. Wydam parę tysięcy na samolot, hotel, sukienkę, kapelusz i prezent, a potem przez trzy godziny będę rozmawiać na przyjęciu z ludźmi, których widzę po raz pierwszy i ostatni...
Ale zaproszenie, a zwłaszcza tytuły, zrobiło wrażenie. Markiz, markiza... „pani przyjmuje".