„Potrzeba nowej ustawy Wilczka" - taką tezę stawia Jerzy Karwelis w Rzeczpospolitej. Ktoś powie – to niemożliwe. Ale ja urodzony nad Wisłą wiem, im większy absurd tym pewniejsze, że w Polsce znajdzie swoich wyznawców.
Ukazaniu powabności głównej tezy Jerzego Karwelisa służą słuszne skądinąd stwierdzenia, że Polacy wreszcie dostrzegli gospodarkę jako ważny problem i być może zaczęli szanować pracodawców. Uznanie i podziękowania za te słowa dla autora.
Odłóżmy jednak na bok to, co bezdyskusyjne. Do meritum. Jerzy Karwelis pisze: „Gospodarka będzie potrzebowała deregulacji – po prostu wprowadzenia od nowa ustawy Wilczka z 1988 roku, bo to ona...wydobyła na światło dzienne gospodarczy potencjał Polaków, nie Balcerowicza. Weźcie sobie te pomocowe pieniądze z powrotem do budżetu, a gospodarce przywróćcie wolność".
Różnica miedzy mną a Jerzym Karwelisem polega na tym, że od 1984 roku prowadziłem prywatną firmę i pamiętam, jak było. Produkowałem na rynek krajowy i eksport do dawnych KDL-i, Francji. Przeżyłem zatem ustawę Wilczka i długie panowanie Balcerowicza na własnej skórze. Uważam, że ustawa Wilczka nie miała nic wspólnego z wolnością gospodarczą, a wykreowała jej zaprzeczenie, czyli gospodarczą anarchię. Dzięki niej uwłaszczyła się nomenklatura komunistyczna, z której rekrutowały się zastępy zwolenników i pretorian Leszka Balcerowicza. Wybito ludziom z głowy marzenia o staniu się udziałowcem, współwłaścicielem, właścicielem majątku narodowego wytworzonego przez społeczeństwo przez ponad 40 lat komunizmu. Pod pretekstem walki z inflacją ograbiono ludzi z oszczędności wielu lat życia, a płace obłożono podatkiem nazwanym popiwkiem, by były groszowe. Doprowadzono do upadłości mnóstwo przedsiębiorstw, zadłużono całe branże, czego przykładem energetyka.