Coraz wyraźniejszy jest scenariusz wyborów prezydenckich zaplanowanych przez PiS. Pytanie marszałek Sejmu Elżbiety Witek do Trybunału Konstytucyjnego to sygnał, że obóz władzy zaczyna odcinać wariant wyborów korespondencyjnych. Brak poparcia dla tej koncepcji przez Porozumienie Jarosława Gowina (co oznacza, że ustawa trafi do kosza), uruchomił głębszą kalkulację. Do PiS dotarło, że wybory korespondencyjne organizacyjnie nie są do przeprowadzenia w ciągu kilku dni, a nawet tygodni. Lista usterek jest tak duża, że forsowanie ich byłoby samobójcze. I nie chodzi wyłącznie o dotarcie do obywateli z kartami do głosowania i ich dostarczenie następnie przez Pocztę Polską do urn, ale też o liczenie głosów. Liczba komisji przy wyborach korespondencyjnych jest tak mała, że liczenie mogłoby zająć w największych okręgach ponad trzy miesiące. A to już recepta nie tylko na przedłużającą się awanturę polityczną (jeszcze większą niż obecnie), ale na uczynienie z wyborów parodii.
Czytaj także:
Witek szuka alibi na przesunięcie wyborów
Czy wybory mogą odbyć się w sobotę 23 maja?
Jarosław Kaczyński zdaje sobie sprawę, że ciągle ma poparcie swoich wyborców, ale trend może się zmienić błyskawicznie, jeżeli na drodze do wyborów prezydenckich pojawią się kolejne rafy, a zamiast walką z kryzysem gospodarczym władza będzie się zajmować politycznymi konfliktami. Zwłaszcza że na kilka dni przed ogłoszonym terminem wyborów Polacy nie wiedzą, czy i w jakiej formie się one odbędą. Ten skandal obciąża przede wszystkim obóz władzy i spychanie winy na opozycję coraz mniej przekonuje. Teraz PiS zdaje się uciekać do przodu przed uzależnieniem od polityków partii Gowina, i balastem ryzykownych wyborów korespondencyjnych. Tym bardziej że ma pewność, że sprzężony z obozem władzy TK pozwoli mu przesunąć wybory na 17 czy 23 maja. A że odbędzie się to przy akompaniamencie zarzutów o łamaniu zasad państwa prawa? To nie robi na partii Jarosława Kaczyńskiego dużego wrażenia.