Nieznośną manierą niektórych, czasem nawet wybitnych prawników jest wyjaśnianie klientom, dlaczego nie da się czegoś zrobić. To z reguły intelektualnie błyskotliwe, lecz całkiem sprzeczne z oczekiwaniami odbiorcy. Od prawników najczęściej oczekuje się bowiem wyjaśnienia, jak coś zrobić, a nie, że zrobić się nie da.Stan wyborów prezydenckich w Polsce jest fatalny. Rządząca koalicja ręka w rękę z prezydentem doprowadziła do sytuacji kuriozalnej: prawidłowo wyznaczone wybory po prostu się nie odbyły. Mimo że od miesięcy wiadomo było, że trzeba je zorganizować w sytuacji epidemii, nie poradzono sobie z najprostszymi decyzjami. Teraz jednak, poza całkowicie uprawnionym intelektualnym pastwieniem się nad tymi, którzy do tego doprowadzili, trzeba odpowiedzieć na pytanie: jak wybrać prezydenta.
Państwowa Komisja Wyborcza potwierdziła wczoraj fakt oczywisty: wybory prezydenckie się nie odbyły. Nie ulega też wątpliwości, że te, które się odbędą, nie spełnią już wymagań art. 128 ust. 2 Konstytucji RP: nie odbędą się między 100. a 75. dniem przed końcem kadencji prezydenta urzędującego. To nie jest możliwe. Jest także faktem, że marszałek Sejmu już wybory wyznaczył. Na wczoraj. Te, których nie było. Jest więc jasne, że wybory prezydenckie odbędą się z naruszeniem procedury wskazanej w Konstytucji RP. Naruszenia trybu wyborczego są w pewnym stopniu przewidziane przez ustawodawcę. Ich wagę bada Sąd Najwyższy w trybie kodeksu wyborczego, oceniając, czy naruszenie prawidłowości wyborów wskazane w zarzucie miało wpływ na ich wynik. To pozwala na przyjęcie, że istnieje wiele możliwych naruszeń procedury wyborczej, które są obiektywnie bezprawne, ale nie mają wpływu na wynik wyborów i nie podważają ich ważności. Tak zresztą być musi. W skomplikowanym procesie, jakim są wybory, w których uczestniczy 30 mln uprawnionych, pojedyncze naruszenia procedury są nieuniknione.
Czytaj też:
Powrót do wyborów tradycyjnych, to ucieczka PiS od katastrofy