Dzięki koordynacji przedstawiciela Królestwa Belgii 50 ambasadorów pełniących służbę dyplomatyczną w Polsce wystosowało list otwarty w obronie środowisk LGBT w naszym państwie. W niedzielę pismo udostępniła w mediach społecznościowych ambasador Stanów Zjednoczonych Ameryki w Polsce Georgette Mosbacher. W tekście czytamy m.in. o przyrodzonej i niezbywalnej godności każdej jednostki, z której - zgodnie z treścią Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka z 1948 r. - wynika dla rządów państw obowiązek ochrony obywateli przed przemocą i dyskryminacją oraz zapewnienia im "równych szans". Same postulaty ruchów LGBT zostały podniesione do rangi "praw człowieka". I chociaż w liście nie został expressis verbis zawarty postulat prawnego uznania związków homoseksualnych przez Państwo Polskie, to możemy go w sposób zawoalowany odczytać z fragmentu w którym mowa "uzyskiwaniu oficjalnych dokumentów". Wydarzenie to możemy analizować z punktu zasad prawa międzynarodowego, w szczególności treści zasady nieingerencji w sprawy wewnętrzne państwa, z punktu stricte politycznego, ale nas w szczególności zainteresował aspekt prawno-filozoficzny.
"Prawa człowieka to nie ideologia - są one uniwersalne" - napisała na oficjalnym koncie w serwisie Twitter Georgette Mosbacher. Twierdzenie to jest ze wszech miar błędne, ale niezwykle trafnie obrazuje fałszywe wyobrażenia dotyczące praw człowieka, tak charakterystyczne dla dzisiejszych ludzi Zachodu.
Prawa człowieka w praktyce politycznej Zachodu
„Prawa człowieka" to termin wieloznaczny, rozpatrywany głównie na płaszczyźnie moralnej i prawnej. Niezliczone akty prawa międzynarodowego operujące tym terminem, nie definiują go, ale rozumiemy, że w ścisłym sensie prawo człowieka było i jest czymś, co należy się człowiekowi jako takiemu na mocy jego bytu ludzkiego czyli statusu ontycznego. Jürgen Habermas słusznie stwierdził, że współczesne państwa zachodnie mają dwa świeckie absoluty polityczne: demokrację i prawa człowieka. W kulturze politycznej współczesnej demokracji procedury demokratyczne są formą ustroju, podczas gdy jej demokratyczną esencją są prawa człowieka. Prześmiewcy rytuałów współczesnej demokracji, jej wydumanego słownictwa, zsakralizowanych i zrytualizowanych procedur, zjawiska przekształcania się pewnego systemu ustrojowego i sposobu obioru władzy we wszechogarniającą ideologię polityczną wskazują, że ustrój ten stał się rodzajem świeckiej religii przełomu XX i XXI wieku. Nie ma wątpliwości, że demokratyczne procedury stały się rytuałami zeświecczonego świata, a ideologia demokratyczna stała się dogmatem tzw. wolnych społeczeństw, które ufundowano na zasadzie całkowitej swobody intelektualnych poszukiwań (libre examen), czyli na odrzuceniu wszelkich dogmatów. Przy jednym istotnym zastrzeżeniu: z tej zasady sceptycyzmu wyłączono prawa człowieka oraz demokrację jako taką, czyniąc z nich zasady, których prawdziwości nie tylko nie trzeba dowodzić (teoremat), ale wręcz czynić tego nie wolno. Sakralizacja praw człowieka, ich mitologizacja powoduje, że samo dowodzenie ich prawdziwości, traktowane jest jako świętokradztwo i zamach na laicki dogmat, który winien być bezkrytycznie afirmowany. Mamy tutaj na myśli bezkrytyczną afirmację (i związany z tym tzw. Denkverbot) zasady demokratycznej i ideologii praw człowieka, jako systemu parareligijnego, przybierającą cechy bliskie średniowiecznej monoideowości (monopoliczne stanowisko idei).
Czy prawa człowieka są uniwersalne?
Pani Mosbacher zapewne wskazałaby, że prawa człowieka są odwieczne i uniwersalne, tak co do czasu, jak i miejsca. Jest to sąd oczywiście nieprawdziwy, gdyż mają one charakter wybitnie historyczny. Samo pojęcie praw człowieka (iura hominum) zostało po raz pierwszy zapisane prawdopodobnie dopiero w 1537 r., a upowszechniło się pod koniec XVIII wieku jako rozwinięcie uprzednio istniejącej jednej z wielu koncepcji w długiej tradycji prawa naturalnego. Aż do epoki Oświecenia, z wyjątkiem kilku filozofów, antyczna Grecja, Rzym, średniowieczna Europa, Chiny czy Indie wypracowały wyłącznie idee naturalnego ładu społeczno-politycznego, gdzie jednostki stanowiły część składową hierarchicznej całości. Koncepcja praw człowieka wiązana była z wydarzeniami Rewolucji Francuskiej, gdzie prawa te szybko ewoluowały z narzędzia emancypacji politycznej burżuazji w kierunku socjalnych gwarancji dla "stanu czwartego", czyli szerokich i spauperyzowanych mas. Na wpół totalitarny eksperyment jakobiński zupełnie skompromitował koncepcję. Po upadku dyktatury Robespierre'a właściwie aż do końca II Wojny Światowej, jakkolwiek dla wielu będzie to zadziwiające, omawiana koncepcja nie istniała ani w prawie, ani w filozofii, ani w myśli politycznej. Od okresu Dyrektoriatu we Francji (1795) aż do uchwalenia Deklaracji Praw Człowieka przez ONZ (1948), czyli przez półtora wieku prawa człowieka były koncepcją w sumie szerzej nieznaną w Europie, na którą nikt czy prawie nikt się nie powoływał, a jeżeli, to traktując ją jako fakt historyczny.
Do koncepcji praw człowieka powrócono po II Wojnie Światowej, przyjmując Powszechną Deklarację Praw Człowieka, niejako w reakcji na ogrom zbrodni reżimów faszystowskich. Pojawiła się chęć oparcia prawodawstwa poszczególnych państw na czymś bardziej uniwersalnym i ponadczasowym – na prawie natury, którego wyrazem stały się prawa człowieka. Projekt ONZ-owskiej deklaracji praw przygotował jeden prawnik – Kanadyjczyk John Humphrey – po czym została ona uchwalona przez Zgromadzenie Ogólne ONZ. Paradoksem tej sytuacji było to, że ustanawiająca tę koncepcję Powszechna Deklaracja Praw Człowieka ONZ sama powstała w filozoficznej i aksjologicznej próżni, tak by mogły ją zaakceptować państwa i kapitalistyczne, i socjalistyczne. Zwycięskie mocarstwa arbitralnie zadeklarowały, co jest, a co nie jest prawem człowieka. Koncepcja praw człowieka stanowiła skrajny wyraz pozytywizmu prawniczego, a została wskrzeszona, aby zaradzić wadom tegoż samego pozytywizmu prawniczego, ujawnionym w latach 1933 - 1945.