Większość negatywnych ocen na egzaminie notarialnym otrzymali aplikanci pozaetatowi lub osoby dopuszczone bez aplikacji, którym brakuje przygotowania praktycznego – pisze notariusz Artur Kędzierski.
Na łamach „Rzeczpospolitej" ukazał się artykuł poświęcony wynikom tegorocznego egzaminu notarialnego. Opatrzony był kontrowersyjnym, z punktu widzenia samorządu notarialnego, komentarzem dyrektora Departamentu Zawodów Prawniczych i Dostępu do Pomocy Prawnej w Ministerstwie Sprawiedliwości. Trudno nie zgodzić się z twierdzeniem, że wyniki egzaminu, szczególnie dla obszaru izb notarialnych w Lublinie i Warszawie, skłaniają do refleksji. Jednak wnioski, do jakich te przemyślenia prowadzą notariuszy i organizatorów egzaminu, czyli Departament Zawodów Prawniczych, są zgoła odmienne.
Pechowy rocznik
W tym roku przed trzema komisjami egzaminacyjnymi dla obszaru izb notarialnych warszawskiej i lubelskiej stanęło 180 osób, z czego 35 to aplikanci z rocznika 2011. Rocznika, którego nie waham się nazwać pechowym. To on ponosi główny ciężar zmian w organizacji szkolenia notarialnego, które są wynikiem wejścia w życie tzw. ustawy deregulacyjnej.
To jedyny rocznik, który odbywa starą dwuipółroczną aplikację, a jednocześnie zwolniony został z obowiązku odbycia asesury – najważniejszego i najbardziej efektywnego, bo praktycznego okresu przygotowania do wykonywania profesji notariusza. Co z tego wynika? Otóż wszystko wskazuje na to, że aplikanci 2011 to najsłabiej przygotowany do wykonywania zawodu rocznik w niemal 25-letniej historii odrodzonego notariatu.
Przez deregulację
Nie najlepsze wyniki spowodowane są przede wszystkim wadliwym rozwiązaniem legislacyjnym umożliwiającym odbywanie aplikacji w trybie pozaetatowym. Spośród 35 aplikantów z rocznika 2011, którzy przystąpili do egzaminu w Warszawie, zaledwie siedmiu odbyło aplikację etatową w pełnym wymiarze. Różnice pomiędzy aplikacją etatową i pozaetatową po zniesieniu ustawą „deregulacyjną" asesury wyglądają następująco: