Projekt, nazwany obywatelskim, złożyli w Sejmie przedstawiciele związków zawodowych i od razu zaczął budzić kontrowersje. Dyskusja pokazała, jak na pozór prosta kwestia jest w istocie złożona, wręcz nierozwiązywalna. Uczestniczyli w debacie m.in. filozof, ekonomista, psycholog i przedstawiciel ruchów miejskich.
Bo patrząc oczyma jednostki, wprowadzenie odgórnego zakazu ograniczającego jej wolny wybór wydaje się czymś złym. Przyjmując, że to właśnie jednostka zawsze chce dla siebie najlepiej i stara się dokonać dla siebie jak najracjonalniejszego wyboru. Jej wyborem może też być nałożenie zakupowego samoograniczenia, jeżeli tego chce. Czy to nie wystarczy?
Czy państwo, wprowadzając taki zakaz, nie posuwa się zbyt daleko, mówiąc, co jest dla jednostki dobre? Niedziela to czas dla rodziny, na odpoczynek, nie na zakupy – takiego używa argumentu. Tyle że zakupy w niedziele dla wielu mogą być formą relaksu właśnie z rodziną, dla innych koniecznością ze względu na tryb pracy. Jak to wszystko pogodzić?
W debacie wykorzystywane są też argumenty ekonomiczne. Przecież obywatel ma wybór, bo w niedziele może kupować w małych sklepach, które będą przecież otwarte – to jeden z nich. A zakaz dla dużych jest też wręcz próbą polepszenia sytuacji małych, bo bezwzględne sieci handlowe są ich naturalnym wrogiem.
Ekonomista uczestniczący w telewizyjnej debacie spojrzał na to nieco inaczej. Wskazywał, że na zakazie handlu stracą najwięksi, a to rodzi określone konsekwencje nie tylko dla nich (w domyśle zatrudnienie). Bo chociaż obywatele więcej kupią w sobotę i piątek, nie będzie to jednak to samo. Na końcu takiej decyzji zawsze stoi rachunek ekonomiczny – przekonywał ekonomista.