Niestety, ta choroba dopadła także literaturę. Zaczął Zygmunt Miłoszewski, który w swojej powieści „Jak zawsze" umieścił prawdziwego prezesa PiS i był to najsłabszy fragment jego książki. Na szczęście cała historia o czym innym traktowała, więc dała się czytać.
O nowej powieści jednego z moich ulubionych pisarzy, Eustachego Rylskiego, nie da się tego powiedzieć. „Blask" to najgorsza książka w dorobku tego wybitnego stylisty, taka, o której chciałoby się zapomnieć natychmiast po lekturze.
Wcześniej autorowi „Stankiewicza" takie rzeczy się nie zdarzały. Tym razem wyszła mu piętrowa brednia o jakimś dziwnym kraju w środkowej Europie, gdzie panuje nacjonalistyczny reżim, którego przywódca, niejaki Don, z powodu choroby zostaje wysłany do Sulejówka. Czy jak to się tam nazywa.
Dosłownie kilka dni później książkę wydał Andrzej Saramonowicz, twórca nie tej rangi co Rylski, bo poruszający się w rejonach kultury popularnej, ale mający swoją publiczność. Jego „Testosteron" (zwłaszcza w wersji scenicznej w wykonaniu Montowni) to jeden z najzabawniejszych tekstów ostatnich kilkunastu lat. A i powieść „Chłopcy" sprzed trzech lat dobrze się czytało.
W przeciwieństwie do „Pokraju". Już sam tytuł plus okładka z przygiętym facecikiem z husarskimi skrzydłami dowodzą, o czym będzie mowa.