W transmisji telewizyjnej koncertu „Solidarni z Białorusią" na Polsacie nie było ich słychać. Można było odnieść wrażenie, że Mateusz Morawiecki jest witany brawami, tak jak białoruski opozycjonista Paweł Łatuszka. A jednak w internecie szybko pojawiły się klipy, które dowiodły, że gwizdano. Owszem robiło to kilkanaście, najwyżej kilkadziesiąt osób. A jednak w świat nie poszedł komunikat dotyczący solidarności z protestującymi Białorusinami. Większość zapamiętała gwizdy. Poza tymi, którzy to (piękne pod względem plastycznym i interesujące muzycznie) widowisko oglądali. Ciekawie było obserwować reakcję zdezorientowanych Białorusinów, którzy tłumnie na koncert przybyli. Na początku nie bardzo rozumieli, co się dzieje, a potem zaczęli klaskać. Bo dla nich akurat polski rząd to ważny sojusznik.
Ale przecież i dla Polaków, którzy na ten koncert się wybrali, sprawa niepodległej Białorusi musi być istotna. To nie była impreza z hitami, gdzie na scenie fikają gwiazdy i gwiazdki. Intencja organizatorów, ale też publiczności, była jasna. Chodziło o wyrażenie solidarności z ludźmi represjonowanymi za walkę o wolność. I myślę, że jeśli chodzi o Białorusinów i ich niepodległościowe wysiłki, prawie wszyscy Polacy mają podobne zdanie. Co zresztą potwierdzają badania socjologiczne. Życzymy im dobrze, bo wielu z nas pamięta, jak kiedyś byliśmy w podobnej sytuacji.
A jednak te wszystkie powody nie przeszkodziły niektórym w gwizdaniu, czym uderzyli w wysiłek setek ludzi, którzy przy tym przedsięwzięciu pracowali. Tak, wiem, że kiedyś pod pomnikiem Powstania Warszawskiego gwizdano na polityków dzisiejszej opozycji i śp. Władysława Bartoszewskiego. Ale co to za wytłumaczenie? Jeśli jedna strona politycznego sporu przejawia chamstwo i zdziczenie obyczajów, to nie znaczy, że druga powinna robić to samo. W takich kwestiach, jak powstanie czy pomoc Białorusi, takie zachowania nie powinny mieć miejsca. Ale mają. Zaczynam mieć wątpliwości, czy w ogóle istnieje w Polsce coś poza tym sporem.
Ile można gwizdać na premiera czy prezydenta? Przecież od gwizdów nie znikną ani oni, ani popierający ich ludzie. Że gwiżdżąc, można zaszkodzić ważnej sprawie? Cóż z tego, skoro niektórzy nie mogą się powstrzymać.
Autor jest publicystą, scenarzystą, satyrykiem