Prezydent Kaczyński nie rozumie świata

Nadaktywność prezydenta w sferze polityki zagranicznej psuje porządek konstytucyjny państwa i utrudnia spójne działanie Polski na arenie międzynarodowej – pisze socjolog

Aktualizacja: 19.09.2008 12:25 Publikacja: 19.09.2008 02:21

Red

Ambicje prezydenta Lecha Kaczyńskiego w sferze polityki zagranicznej, ujawnione na samym początku kadencji, stanowią problem. Z dwóch powodów. Przede wszystkim uprawnienia konstytucyjne prezydenta w tej sferze mają w znacznej mierze charakter ceremonialny i łączą się z funkcją prezydenta jako głowy państwa.

Prezydent – właśnie jako głowa państwa – ratyfikuje umowy międzynarodowe (zazwyczaj wymaga to zgody parlamentu), mianuje ambasadorów, przyjmuje listy uwierzytelniające przedstawicieli dyplomatycznych innych państw. Konstytucja nakazuje mu jednoznacznie współdziałać w zakresie polityki zagranicznej z premierem i ministrem spraw zagranicznych. Natomiast jako jeden z dwóch najwyższych organów władzy wykonawczej nie ma właściwie żadnych podstaw prawnych do negocjowania i zawierania porozumień międzynarodowych, a te są istotą polityki zagranicznej.

Pełne kompetencje należą tu do rządu. Jest to rozwiązanie spójne i logiczne: inny organ władzy negocjuje i podpisuje umowy międzynarodowe, a inny akceptuje i wprowadza do porządku prawnego państwa.

Lech Kaczyński w praktyce nie akceptuje tego podziału władz, a rząd premiera Tuska ustępuje, by uniknąć zgorszenia na forum międzynarodowym. Prezydent wykorzystuje do tego precedensy z czasów kadencji Aleksandra Kwaśniewskiego i z okresu rządu PiS, z którego woli był szczególnie aktywny na arenie międzynarodowej. Po zmianie układu politycznego Kaczyński nie pozwala się z tej sfery wypchnąć. Ale trzeba jasno powiedzieć: jego nadaktywność psuje porządek konstytucyjny państwa i utrudnia spójne działanie Polski na arenie międzynarodowej.

Drugi problem to treść polityki zagranicznej promowanej przez Lecha Kaczyńskiego. Jest ona niesłychanie ideologiczna, gdyż opiera się na PiS-owskiej wizji państwa, społeczeństwa, Europy i świata. Ta wizja zasługuje na uwagę z racji sporej wewnętrznej spójności oraz współgrania z wieloma potocznymi wyobrażeniami o porządku świata, ze społecznymi resentymentami, zwłaszcza wobec Rosji i Niemiec.

Lech Kaczyński, nawet gdy niesie pokój, jawi się jako jastrząb i awanturnik, a Aleksander Kwaśniewski, nawet gdy wspierał zbrojną agresję na Serbię, jawił się jako gołąbek pokoju

Trzeba jednakże dostrzec i to, że są resentymenty, którym prezydent nie sprzyja. Tak jest, gdy idzie o jego demonstrowany stosunek do Ukrainy i Izraela. Działania głowy państwa w sferze międzynarodowej nie są więc przypadkowe. Ich łączna społeczna ocena zależy w gruncie rzeczy od stosunku do PiS. Nie jest to ocena wysoka, choć niektóre pojedyncze inicjatywy prezydenta, jak wyjazd do Gruzji, były akceptowane przez dominującą część społeczeństwa.

W działaniach Kaczyńskiego są liczne elementy ciągłości w stosunku do prezydentury Kwaśniewskiego, który też zabiegał o dobre relacje z małymi sąsiednimi krajami, starał się realizować tzw. testament Giedroycia, gdy idzie o Ukrainę, i w kluczowym momencie konfliktu między USA a najważniejszymi krajami Unii Europejskiej na tle Iraku stanął po stronie Waszyngtonu.

Podobieństwa w treści współwystępują z radykalną różnicą stylu. Kaczyński, nawet gdy niesie pokój, jawi się jako jastrząb i awanturnik, a Kwaśniewski, nawet gdy wspierał zbrojną agresję na Serbię, a później Irak, i przyczyniał się do obalenia Leonida Kuczmy na Ukrainie, jawił się jako gołąbek pokoju.

To, co w mojej ocenie najbardziej obciąża politykę zagraniczną prezydenta Kaczyńskiego, to jej anachronizm i niezrozumienie Unii Europejskiej. Anachronizm polega na przeoczeniu, iż zmieniła się rola państw narodowych w określaniu porządku międzynarodowego, że wraz z postępami globalizacji utraciły one wiele dawnych instrumentów.

Rzeczywistością stał się pogląd Ulricha Becka wyrażony w znanej książce „Władza i przeciwwładza w epoce globalnej”, iż siła i bezpieczeństwo państwa, dobrobyt obywateli zależą od intensywności i głębi jego powiązań gospodarczych, politycznych, kulturalnych, na ostatnim miejscu militarnych, z innymi państwami, od powiązań firm działających na jego terytorium z firmami obecnymi w innych państwach, a także zależy od intensywności różnorodnych kontaktów między zwykłymi obywatelami.

Z tych założeń wyrasta też Unia Europejska. Dalsza jej pomyślność wymaga przeciwstawienia się tendencjom renacjonalizacji polityki europejskiej, uwidocznionym chociażby w referendum irlandzkim. A Lech Kaczyński gorąco przyklasnął wynikom tego plebiscytu. Uwikłał się przy tym w rażącą sprzeczność: wcześniej negocjując i akceptując traktat lizboński, a obecnie wstrzymując się z jego ratyfikacją. A przy tym wszystkim, oczekując od Unii jednolitego i zdecydowanego działania wobec Rosji w związku z kryzysem gruzińskim.

Sądzę, że u podłoża oporów prezydenta wobec traktatu lizbońskiego leży tradycyjnie rozumiana zasada suwerenności, którą ujmowano niegdyś jako niezależność od innych państw manifestującą się przede wszystkim w monopolu na stanowienie i egzekwowanie prawa obowiązującego na terytorium państwa.

Z tak rozumianą suwerennością dawno się pożegnaliśmy, a w ostatnich dziesięcioleciach Polska nigdy jej właściwie nie miała. Obecnie co najwyżej jest ona udziałem USA i Chin. Ale w tej motywacji jest ideowy rys – nacjonalizm (we współczesnej socjologii to nie epitet).

Gdyby jednak prawdą było, iż rzeczywistym powodem obstrukcji jest przetarg z rządem o drugorzędne kompetencje, to ocena polityki zagranicznej prezydenta Kaczyńskiego musiałaby zostać uzupełniona o zarzut małostkowości.

Autor jest socjologiem polityki, wykłada na Uniwersytecie Warszawskim

Ambicje prezydenta Lecha Kaczyńskiego w sferze polityki zagranicznej, ujawnione na samym początku kadencji, stanowią problem. Z dwóch powodów. Przede wszystkim uprawnienia konstytucyjne prezydenta w tej sferze mają w znacznej mierze charakter ceremonialny i łączą się z funkcją prezydenta jako głowy państwa.

Prezydent – właśnie jako głowa państwa – ratyfikuje umowy międzynarodowe (zazwyczaj wymaga to zgody parlamentu), mianuje ambasadorów, przyjmuje listy uwierzytelniające przedstawicieli dyplomatycznych innych państw. Konstytucja nakazuje mu jednoznacznie współdziałać w zakresie polityki zagranicznej z premierem i ministrem spraw zagranicznych. Natomiast jako jeden z dwóch najwyższych organów władzy wykonawczej nie ma właściwie żadnych podstaw prawnych do negocjowania i zawierania porozumień międzynarodowych, a te są istotą polityki zagranicznej.

Pozostało jeszcze 86% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Bogusław Chrabota: Uczciwość kandydata cenimy najwyżej. Prezydent jak z sondażu
analizy
Marek Kozubal: To nie czasy księżnej Diany. Zaminujemy granicę z Rosją i Białorusią?
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Dwie drogi Ameryki i Europy
Opinie polityczno - społeczne
Daria Chibner: Propozycja Rafała Trzaskowskiego dla polskiej nauki. Bez planu, ładu i składu
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Krzyżak: Biskupi pod ścianą. Może w kwestii pedofilii trzeba dać im jeszcze czas?
Materiał Promocyjny
Konieczność transformacji energetycznej i rola samorządów
Opinie polityczno - społeczne
Jan Zielonka: Mityczny zdrowy rozsądek otwiera politykom furtkę do arbitralnych działań
Materiał Promocyjny
Sezon motocyklowy wkrótce się rozpocznie, a Suzuki rusza z 19. edycją szkoleń