Miałem wylać na siebie kubeł zimnej wody, a jeśli chciałbym się od zadania wymigać, musiałbym wpłacić coś organizacji dobroczynnej. Ja jednak ani nie wylałem, ani nie wpłaciłem. Chciałbym wyjaśnić dlaczego.
Gdy ta nowa moda dotarła i do mnie, byłem w Afryce. W miejscu, w którym prąd wyłączany jest sześć razy dziennie. A jak nie ma prądu, nie pracuje pompa i nie ma wody. Po kilku dniach w upale, proszę mi wierzyć, oddałbym wszystkie pieniądze, by tylko móc zrobić sobie IBC. Nie byłoby więc to dla mnie żadne wyzwanie, lecz rozkosz. Podobnie jak dla milionów ludzi, którzy w miejscach tylko przeze mnie odwiedzanych heroicznie (czasem mając do studni np. 40 km) żyją na co dzień. I którzy, gdy patrzą na „westmanów" marnujących radośnie jakiś miliard litrów wody z ograniczonych ziemskich zapasów (przy założeniu, że IBC podejmie 100 mln ludzi, a przeciętne wiadro ma 10 l pojemności), muszą czuć to co ja, gdy oglądałem zapis happeningu Billa Drumonda i Jimmy'ego Cauty'ego, którzy w 1994 r. spalili (zajęło im to godzinę) milion funtów szterlingów. Sami nie wiedząc po co.
Ostentacyjne marnowanie zasobów może mieć szczytne motywacje. Abbie Hoffman i Jerry Rubin w sierpniu 1967 r. na fali woodstockowo-wodnikowej rewolucji zrzucili z balkonu nowojorskiej giełdy 300 dolarów w jednodolarowych banknotach, by patrzeć, jak maklerzy rzucają się w amoku, żeby nazbierać, ile się da. Twierdzili, że chcą pokazać światu, dokąd prowadzi system oparty na chciwości (co nie przeszkodziło Rubinowi w 1980 r. podjąć pracę na Wall Street). W 2002 ich pomysł powtórzyli młodzi chrześcijanie z ponadwyznaniowej organizacji The Simple Way, którzy przed giełdą rozrzucili 10 tys. dolarów, karmiąc w ten sposób biedaków, a bogatym pozwalając dostrzec, jak żałośnie wyglądają, biegając na czworakach za zielonymi papierkami, i że dużo fajniej jest być wolnym. Akcja Drummonda i Cauty'ego to był czysty debilizm i zbrodnia przeciwko ludzkości. Hoffman i Rubin coś pewnie komuś pokazali, The Simple Way zrobili to tak, że jeszcze ktoś na tym skorzystał.
Co zmieni, kogo i od czego uwolni ów miliard litrów wody z IBC? Da ludziom trochę radości, satysfakcji z działania w grupie, zassie do grona (choćby jednorazowych) darczyńców parę nowych osób, zbierze z rynku kilkadziesiąt milionów dolarów na dobre cele – super. Ludzie jednak szybko się tym znudzą, kasa zostanie wydana w pół roku – i co dalej? To samo, co było.
Głodni – dziś nakarmieni, jutro znów będą głodni, wyleczymy jedną chorobę – pojawi się pięć następnych. Nic się nie zmieni, dopóki bogaci będą zza komputerów walczyć z kolejnymi zjawiskami trapiącymi biednych, organizując happeningi i powołując ciała. Świat na dobre zmieni się dopiero, gdy bogaci dostrzegą w biednych nie dobroczynne projekty, ale ludzi. A wtedy, zanim zrobią sobie wesołe łubudu z wiaderkiem, spojrzą najpierw na owo wiadro okiem kogoś, dla kogo dziesięć litrów kranówy to więcej niż milion funtów. I od razu będą wiedzieli, co robić.