Maj 2010 roku, piękny dzień w Stambule. Biegnę na spotkanie w tureckim instytucie EDAM. Dziś wiem, że to był jeden z tych momentów, gdzie stoi się na skrzyżowaniu mając do wyboru opcje, zmieniające życie. Kończę właśnie pięcioletnią kadencję w paryskim Instytucie ds. Bezpieczeństwa Europejskiego i szykuję się do objęcia stanowiska naukowego na Uniwersytecie Narodów Zjednoczonych w Brugii. Wiele formalności już załatwionych, szkoła dla dzieci wybrana, nowy dom upatrzony. Mam przyjemne wrażenie nowego, aczkolwiek niezbyt wymagającego początku. Nagle dzwoni komórka, znajomy informuje, że będzie konkurs na stanowisko dyrektora Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych i zachęca do udziału. PISM to oczywiście jedyna instytucja w Polsce, która w ogóle kojarzy mi się ze światem think tanków. Z drugiej strony kojarzy się także z walącym się budynkiem na Wareckiej i senną, szarą atmosferą.
Perspektywa pracy w Polsce jest kusząca bo po pięciu latach spędzonych na francuskich bagietkach pojawia się naturalna potrzeba powrotu do tego co swojskie i wzięcia udziału w kształtowaniu życia publicznego, choćby w małym wymiarze, we własnym kraju. Wykonuję parę telefonów, dowiaduję się że PISM ma nową radę, której przewodniczy Jan Krzysztof Bielecki, zmierzającą do przekształcenia instytutu w nowoczesny think tank zdolny do konkurencji na zachodnim rynku. Brzmi to obiecująco, choć z drugiej strony słyszę, że PISM jest nadmiernie uzależniony od Ministerstwa Spraw Zagranicznych i bieżącej polityki, a szefowanie mu jest prostą drogą do skomplikowania sobie ścieżki kariery i nabawienia się wrzodów żołądka.
W istocie od powołania nowego PISM w 2000 roku pięcioletnią kadencję udało się dokończyć tylko jednemu wśród trzech dyrektorów, jeden został odwołany ze względów politycznych, a drugi ze względu na konflikt z nową radą instytutu. Tak więc nie ulega wątpliwości, że jest to misja zarówno obiecująca jak i ryzykowna. Innymi słowy, misja, której osoba chcąca zmieniać rzeczywistość nie boi się podjąć. Żegnam się więc z perspektywą spokojnego życia w Brugii i przystępuje do konkursu w PISM, który wygrywam i po uzyskaniu nominacji od premiera Donalda Tuska obejmuje urząd w lipcu 2010 roku.
Pierwsze wrażenia po objęciu stanowiska były, łagodnie mówiąc, ambiwalentne. Budynek dosłownie walił się, przy wejściu gości witali smutni i niemówiący w żadnych obcych językach panowie kryjący się za szybą stróżówki. Choć teoretycznie w PISM pracowało 80 osób, to korytarze świeciły pustkami. Nikt nie rejestrował tego czy ludzie w ogóle przychodzą do pracy. Z drugiej jednak strony analitycy nie odbiegali w niczym, jeśli chodzi o poziom ,w porównaniu do ich zachodnio-europejskich kolegów, często posiadając kompetencje nieobecne w innych ośrodkach, np. znajomość tematyki blisko-wschodniej, czy prawa międzynarodowego. Praktycznie wszyscy dobrze znali angielski i często też inne języki. Biblioteka PISM, funkcjonująca od 1948 roku, była solidnie wyposażona, Akademia Dyplomatyczna PISM świetnie prowadzona przez Andrzeja Ananicza i jego ewidentnie zmotywowane pracowniczki. Krótko mówiąc PISM sprawiał wrażenie instytucji zagubionej i zapomnianej, ale posiadającej olbrzymi potencjał.
Miała i ma wszelkie atuty niezbędne do stania się przodującym ośrodkiem europejskim, ale wymagała zmian. Dobry think tank zajmujący się polityką zagraniczną musi spełniać dwa podstawowe warunki. Po pierwsze, mieć zdolność produkowania analizy, która oferuje idee i myśli nieoczywiste dla urzędnika MSZ czy Kancelarii Prezydenta. Analiza powinna stymulować do refleksji i innowacji w polityce, a nie powtarzać to co urzędnicy i tak już wiedzą. Po drugie, najlepsza analiza nie osiągnie celu jeśli nikt nie będzie o niej wiedział. Dlatego reforma think tanku jakim jest PISM musi stawiać na pobudzanie niekonwencjonalnego myślenia i na wzmocnienie widoczności samej instytucji.