Od sławetnej sprawy ukraińskiego zboża, które zalało polski rynek, i próby uregulowania tej sytuacji przez rząd w Warszawie – co nie było proste, bo formalnie te sprawy leżą w gestii Brukseli – słychać co rusz jeremiady wieszczące koniec pięknej pogody w relacjach między Warszawą i Kijowem. Teraz na horyzoncie pojawiła się kolejna chmura gradowa dotycząca Wołynia.
Te dwie różne sprawy odnoszą się do jednego problemu. Rosyjska inwazja na Ukrainę pokazała, jak bardzo w nowym, geopolitycznym układzie Polska i Ukraina są geograficznie ze sobą powiązane. Ogromne społeczne emocje wywołane wojną sprawiły też, że bardzo dużo Polaków uznało, że polityka wobec walczącej Ukrainy jest kwestią szlachetnego świadectwa. Z kolei w warunkach egzystencjalnego zagrożenia w Ukrainie utrwaliło się, mam wrażenie, przekonanie, że od Polski należy oczekiwać bezgranicznego oddania i poparcia. Skutek jest taki, że nawet delikatna sugestia, że interesy polskie i ukraińskie nie muszą się we wszystkich sprawach pokrywać, traktowana jest jako wysoce niestosowna. Zwykle pada tu sakramentalne: to nie jest moment na takie dyskusje!
Czytaj więcej
Kwestia ludobójstwa na Wołyniu może doprowadzić do dramatycznego załamania w stosunkach polsko-ukraińskich.
Uważam jednak, że lepiej jak najszybciej wyjść z tego swoistego transu. W kwestiach zasadniczych nie ma nad czym się zastanawiać. W polskim interesie leży wspieranie Ukrainy, tak jak oczywiste jest, że istotne osłabienie potencjału Rosji służy naszemu bezpieczeństwu, a Ukraina jako część zachodniego świata otwiera dla nas nowe możliwości. Jednak zamykanie oczu na to, że Ukraina prowadzi swoją własną grę, a my powinniśmy nie tylko patrzeć na potencjalne korzyści, ale również na ryzyka, skutkuje tworzeniem jakiejś iluzji, która może się kiedyś nieprzyjemnie dla nas skończyć.
Zamiast własnej gry wielu w Polsce chciałoby, niestety, wciąż uprawiać swego rodzaju konkurs piękności. Już słychać te głosy: oj biada, bo Zełenski pojechał do Berlina i Paryża, a nawet poleciał samolotem Macrona na szczyt G7, a Warszawę ominął; oj niedobrze, bo się Ukraińcy porozumieli w sprawie wysłania F-16 i nikt już nie pamięta, że to przecież my pierwsi wysłaliśmy czołgi.