Fałszywe rachuby, uleganie własnej propagandzie, a może wręcz myślenie magiczne. To wszystko stało najpierw za napaścią na Ukrainę, później zaś za uszkodzeniem Nord Streamu. Putin chyba naprawdę był przekonany, że jego armia będzie witana kwiatami, a Kijów zajmie w 48 godzin.
Jaka kalkulacja stała za wysadzeniem gazociągu, możemy się tylko domyślać. Zapewne intencją było zakłócenie dostaw do Unii Europejskiej, która miałaby sobie w przyszłości bez rosyjskich dostaw nie poradzić. Brano też chyba pod uwagę cel perswazyjny, zwłaszcza wobec Niemiec. Żeby zamiast chwiejnie wspierać sankcje, zaczęły się im sprzeciwiać.
Nie bez znaczenia mogło być też i to, że sianie zamętu leży w interesie Kremla. O działania terrorystyczne można przecież obwiniać zarówno Ukraińców, jak i Amerykanów. Naiwniacy w rodzaju byłego polskiego ministra spraw zagranicznych nawet suflowali publicznie, że to robota USA. Pojawiło się też kilka publikacji sugerujących amerykański udział, a w marcu „absolutnie wiarygodne” źródła „New York Timesa” informowały, że to jednak służby ukraińskie.
Czytaj więcej
Jest coraz więcej danych wskazujących, że to Rosjanie wysadzili swoje bałtyckie gazociągi. Dwa rosyjskie okręty wojenne i holownik do operacji podwodnych były widziane w miejscach eksplozji zaledwie kilka dni przed sabotażem. Wszystkie jednostki miały wyłączone systemy umożliwiające śledzenie ich tras.
Dziś coraz wyraźniej widać już, że była to celowa dezinformacja Kremla. Dziennikarskie śledztwo publicznych telewizji krajów skandynawskich nie pozostawia wątpliwości. W rejonie wybuchu w dniu, kiedy do sabotażu doszło, krążyły rosyjskie okręty. Wszystko wskazuje na to, że to KGB przeprowadził zamach, co przecież jakoś szczególnie nie zaskakuje. Żeby usprawiedliwić wojnę w Czeczenii, wysadzono w Moskwie bloki mieszkalne, a tropy wiodły do służb.