Ulubioną lekturą polityków PiS musi być „Kubuś Puchatek”. Za każdym razem, gdy wybija afera mailowa ministra Michała Dworczyka, rządzący próbują wcielić w życie cytat z Alana Alexandra Milne’a: „Im bardziej Puchatek zaglądał do środka, tym bardziej Prosiaczka tam nie było”. A tak się już nie da. Im bardziej przyglądamy się kolejnym mailom, które pochodzą prawdopodobnie ze skrzynki szefa Kancelarii Premiera, tym bardziej wyłania się nam zgniły obraz mechanizmów władzy, która działa niczym ośmiornica.
Ostatnio ujawnione wiadomości wskazują na to, że minister Dworczyk miał rozmawiać z prezes Trybunału Konstytucyjnego Julią Przyłębską na temat spraw, którymi zajmował się Trybunał. To pokazuje, że w Polsce trójpodział władzy istnieje tylko teoretycznie. Podobnie jak przyzwoitość rządzących.
Gdy najnowsze maile wyciekły, Przyłębska natychmiast zjawiła się w radiowym studio państwowej Trójki, później w TVP po głównym wydaniu „Wiadomości”. W obu wystąpieniach nie chciała wypowiadać się na temat afery, jedynie zaprzeczając, że niczego z rządzącymi nie ustalała, po czym wyrecytowała słowo w słowo przekaz dnia PiS o „mailach publikowanych na serwerze, którym zarządzający siedzą na Kremlu”. Szkopuł w tym, że afera mailowa wybuchła na długo przed agresją Rosji na Ukrainę.
Czytaj więcej
- W najczarniejszych snach nie przeszło mi przez myśl, że mogą powstać takie standardy, że prezes Trybunału Konstytucyjnego uzgadnia cokolwiek z przedstawicielami rządu - powiedział lider Porozumienia Jarosław Gowin.
Gdy rozgorzała afera podsłuchowa, głównie z politykami PO, ale również Mateuszem Morawieckim nagranym w restauracji Sowa & Przyjaciele, politycy PiS nie mieli skrupułów, żeby zajmować się sprawą, choć ówczesny premier mówił o aferze napisanej cyrylicą, a nagrania były niewiadomego pochodzenia. Jarosław Kaczyński, Mariusz Błaszczak czy Joachim Brudziński na aferę z Sowy rzucili się jak po złoto i nie uznawali podnoszonych przez nich dzisiaj kwestii, że to „destabilizowanie państwa”.