Popkultura polityki. Ogląda je typowy Seba ze swoją Karyną, oglądają ich dzieci: Dżesika i Brajan. Oglądają starsi, nauczyciele, studenci i warszawscy inteligenci. Przemówienie o „ośmiu ostatnich latach", podobnie jak wiele innych tekstów, wylatuje jako skrzydlate słowa, tak jak kiedyś „wina Tuska". Kolejne odcinki, jeśli licznik YouTube'a nie kłamie, obejrzało: pierwszy – 8,3 mln widzów, trzeci – 7,4 mln, najnowszy – licząc ze zwiastunem – już 3,3 mln. Do tego trzeba dodać inne kanały dystrybucji. Jedni politycy marzą, by się w „Uchu" znaleźć, inni reagują na krytykę zaskakującymi posunięciami, których wcześniej nie planowali – Warszawa huczy od plotek. „Ucho" jest jak mecz – jednoczy Polaków; ludzie oglądają i myślą, co z tego wynika. Nawet tęgie polityczne głowy snują poważne polityczne rozważania, czy „Ucho" powstało po to, by pomagać PiS poprzez utrwalanie archetypu dobrego cara i złych bojarów i pokazywać, że Mariusz jest tak ludzki w swych reakcjach jak każdy z nas. Czy może też powstało po to, by uderzać we władzę jak w bęben.