Dzisiaj uważamy to święto za komunistyczny przeżytek; niesłusznie, przecież najstarsza i może najważniejsza opowieść ludzkości jest opowieścią o kobiecie, tylko jak wszystkie mity i przypowieści biblijne spisana przez patriarchalnych mężczyzn.
Bo nie jest to bynajmniej opowieść o nieposłuszeństwie głupiutkiej Ewy, tylko o zdobyciu wolności i cenie, jaką za nią trzeba zapłacić. Stwórca zgotował rajskiej parze bytowanie luksusowe i wolne od trosk. Drapieżniki w Raju były bezzębne, gady niejadowite. Był tylko jeden, jedyny zakaz, ale prarodzice nie wiedzieli, dlaczego nie należy jeść owocu z tego drzewa. Nie potrafili bowiem odróżnić dobra od zła, nie znali wolności, tylko posłuszeństwo. Krowie też nie wolno żreć trawy z cudzego pastwiska, ale powstrzyma ją płot albo bat pastucha. Krowie to wystarcza, ale pokażcie mi istotę rozumną, która nie spyta gniewnie: „Dlaczego?".
Tak Ewa poczęstowała Adama jabłkiem. Odtąd – słabi i niepewni własnej wiedzy, ulegający popędom i skłonni do zaniechania – żeglujemy w swych podobnych do łupiny orzecha łódeczkach przez burzliwe fale bytu, nieraz toniemy i rozpaczliwie czepiamy się burt, nieraz gdzieś dopływamy, nie wiedząc, czy to Wyspy Szczęśliwe, czy tylko wybrzeże piratów i ludożerców. Przeklinamy swój los, marzymy o utraconym Raju i lekkomyślnie porzuconej zwierzęcości, ale powrotu już nie ma, wciąż musimy błądzić w plątawisku istnienia i wybierać na rozstajach mylnych ścieżek, bo sami zapragnęliśmy boskiej wiedzy, nie mając boskiej mocy.
To właśnie Ewa była przywódczynią w drodze do wolności. Bez niej Adam tkwiłby w bezmyślnym, choć błogim, zwierzęctwie. Gdy zagniewany Bóg poznał, że jego tajemnica została wykradziona, mężczyzna jak karcony dzieciak usiłuje się ukryć, a potem zrzuci winę na kobietę. Tylko ona okazuje się wystarczająco dorosła, aby bez skargi przyjąć swój los. Zarówno Sokrates, jak i Antygona są jej spadkobiercami, bo za odwagę myślenia także zostali okrutnie ukarani.