Chrześcijanie są najczęściej atakowaną ze wszystkich grup religijnych. Nie w Afryce czy Azji, ale w Europie. A poinformował o tym bynajmniej nie któryś z katolickich NGO-sów, tylko Organizacja Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie. OBWE odnotowała w 2020 r. 70-proc. wzrost – w stosunku do poprzedniego badania – aktów agresji na tle religijnym wobec chrześcijan. Co czwarte przestępstwo z nienawiści na Starym Kontynencie jest podyktowane nienawiścią do Kościoła. Informacje o prześladowaniach chrześcijan zgłosiło do OBWE tylko 11 europejskich krajów, więc całkowita liczba takich zdarzeń z pewnością jest wyższa. Chrystofobia nie jest publicystyczną figurą retoryczną, tylko opartym na twardych danych socjologicznym faktem. Rzeczywistością, z której wynikają dwa paradoksy.
Pierwszy – z im większą nienawiścią spotykają się wyznawcy Chrystusa, tym większa cisza na ten temat panuje w mediach. Jeśli na zasadzie skojarzeń mielibyśmy dopasować jakąś społeczność do słowa „prześladowania", znaleźliby się w parze z nim zapewne homoseksualiści, Żydzi czy Romowie, ale dla chrześcijan zabrakłoby miejsca w pierwszej piątce. To nie tylko dowód na to, jak coraz mniejszy wycinek rzeczywistości zostaje „opowiedziany" opinii publicznej przez media. Zmienia się również hierarchia, zasięg oddziaływania empatii. Tym łatwiej się nam współodczuwa, im mniej łączy nas z obiektem troski. Cierpienie kogoś, kto jest nam bliski – geograficznie, kulturowo, na poziomie wartości – wydaje się być mniej warte niż ból obcego.
I paradoks drugi, dużo ważniejszy. Ból, krzywda i cierpienie, jakie są zadawane chrześcijanom, są kolejnym dowodem na nieuchronnie zbliżające się (być może w perspektywie raczej dekad niż lat) wielkie odrodzenie Kościoła na Starym Kontynencie. Być może najgłośniej krzyczy o tym cisza wokół ogłoszonego półtora miesiąca temu raportu OBWE. Światu niechętnemu chrześcijaństwu trudno jest szczerze współczuć prześladowaniom chrześcijan. Nie tyle z mściwej satysfakcji, ile ze strachu. W końcu fundamenty katedr zostały położone na arenach, Christianitas powstało w pierwszej kolejności z krwi i łez wylanych za wiarę. Nawet jeśli hierarchiczny Kościół próbuje dziś o tym nie pamiętać, to coraz natarczywiej przypomina o tym jego wiernym świat.