Powrót gwiazd

Wiem, ile kosztują gwiazdy telewizji. Na tym tle honorarium Tomasza Lisa nie jest z księżyca – pisze dyrektor TVP 2

Publikacja: 18.01.2008 00:37

Red

Gdy Tomasz Lis, gwiazda polskiej publicystyki, zdecydował się na pracę w TVP 2, w środowisku dziennikarskim zapanowały szok, konsternacja i zbiorowa histeria. Jak to możliwe, że niedawny krytyk „PiS-owskiej telewizji” wybrał TVP, a nie TVN? Dlaczego nie skonsultował tego z kolegami i złamał niepisaną zasadę: z telewizji publicznej można tylko odejść, ogłaszając się uprzednio ofiarą prześladowań?

Szok był tak wielki, że wymagał natychmiastowej odpowiedzi. Kierowany przez Roberta Krasowskiego „Dziennik” dotarł jakoby do umowy i ogłosił: Lis został kupiony, ponieważ podpisał dwie umowy – gwiazdorską i producencką – dające mu w sumie bajońskie wynagrodzenie, nieporównywalne z żadnym innym na rynku telewizyjnym. Szok już zniknął, ale jego miejsce zajęło teraz święte oburzenie z powodu szastania publicznymi pieniędzmi po to, aby uwiarygodnić się w oczach tych, którzy za chwilę przejmą telewizję publiczną. I tak oto Tomasz Lis, twórca „Faktów”, „Wydarzeń”, „Co z tą Polską?”, laureat Telekamer, zdobywca (o zgrozo!) Grand Press jako dziennikarz roku 2007, stał się – cytuję – „listkiem figowym Urbańskiego”.

„Dziennik” w ogóle nie interesuje się tym, że do TVP wraca jedna z największych gwiazd dziennikarstwa telewizyjnego i że jest to oczywisty sukces telewizji publicznej, która pokazała, że może przyciągać gwiazdy największej wielkości. Sukces łatwo mierzalny zarówno w kategoriach wizerunkowych (spodziewana wysoka jakość i oglądalność programu), jak i biznesowych (oczekiwany wysoki zwrot z inwestycji – dwukrotny!).

Redaktor Krasowski, zamiast zaproponować próbę poważnej analizy, co z tego może wyniknąć dla rynku telewizyjnego (choćby uwolnienie rynku dla tzw. poważnych dziennikarzy, którzy rzekomo mogli do tej pory występować w TVN, TVN 24 czy Polsacie), i debaty publicznej w Polsce, wybrał łatwiejszą drogę. Postawił na sensację i epatowanie czytelnika wulgarną psychologią motywacji Urbańskiego i Lisa, drapując się przy tym w szaty obrońcy publicznych pieniędzy.

Na przełomie lat 2004 i 2005 miałem okazję blisko współpracować z Tomaszem Lisem w Polsacie przy wprowadzaniu na antenę „Wydarzeń” i „Co z tą Polską?”. Kiedy ponad dwa miesiące temu osobiście składałem mu propozycję poprowadzenia programu publicystycznego w Dwójce, obaj doskonale wiedzieliśmy, że nie chodzi o żadne uwiarygadnianie się, lecz o niepowtarzalną szansę zrobienia dobrej publicystyki politycznej w telewizji publicznej. Wolnej od presji typowej dla stacji prywatnych, które gonią wyłącznie za widownią.

W Dwójce Doda jest gwiazdą tam, gdzie jest jej miejsce – wśród „Gwiazd tańczących na lodzie” lub śpiewających na sylwestra, a nie w programie uchodzącym za publicystyczny, prowadzonym przez rzekomo najbardziej przenikliwych i ostrych dziennikarzy politycznych w kraju.

Prezes Urbański, kiedy dowiedział się o zainteresowaniu ze strony Lisa, przyklasnął temu pomysłowi, ponieważ wie, co to dobra publicystyka, i rozumie znaczenie gwiazd w telewizji. Od tego momentu osobiście nadzorowałem negocjacje i osobiście podpisałem jedną (sic!) umowę z firmą producencką Tomasza Lisa. „Dziennik” konsekwentnie kłamie i idzie w zaparte twierdząc, że są dwie umowy, które narażają TVP na straty. W owej jednej umowie istnieją zapisy, które gwarantują TVP możliwość wycofania się, jeśli program nie osiągnie określonego progu oglądalności oraz jeśli dojdzie w nim do naruszeń narażających interesy telewizji publicznej.

TVP rozlicza się z producentem na podstawie kosztorysów wynikowych, więc między bajki można włożyć rewelacje „Dziennika” o maksymalizowaniu wynagrodzenia Tomasza Lisa. W przeciwieństwie do „Dziennika” wiem, ile kosztują niektóre gwiazdy telewizyjne oraz ile potrafią zarobić producenci programów i zapewniam, że na tym tle wynagrodzenie Tomasza Lisa za odcinek programu nie jest z księżyca.

Absurdalne jest oburzenie „Dziennika”, że podpisano umowę na 80 odcinków, co miałoby być rzeczą niespotykaną w TVP. Niewiele wcześniej podpisałem umowę na ponad 100 odcinków serialu, którego wprowadzanie wiąże się z o wiele większym ryzykiem finansowym niż program Tomasza Lisa. Zresztą myślę, że gdybyśmy wzięli ten program „na próbę”, powiedzmy na 12 odcinków, powstałby zarzut, że Urbański chciał zyskać na czasie i pokazać się jako „bezpartyjny fachowiec” tylko do chwili zmiany ustawy o radiofonii i telewizji przez Sejm.

Wielu pracowników TVP – podobnie jak ja – kieruje się w pracy sukcesem telewizji publicznej. To wystarczająca motywacja do uzasadnienia naszych starań o pozyskanie Tomasza Lisa. Tak trudno to zrozumieć? Nawet jeśli nikt w to nie uwierzy, to musi przyznać, że za czasów prezesa Urbańskiego gwiazdy zaczęły wracać do TVP. I – chociaż może nie ucieszy to dziennikarzy „Dziennika” – ten proces trwa. Po Lisie do TVP przyjdą kolejne gwiazdy.

Autor jest dyrektorem TVP 2 od sierpnia 2006. Z wykształcenia jest socjologiem. Przez pięć lat był prezesem OBOP, potem pełnił m.in. funkcję prezesa Zarządu Związku Stowarzyszeń Rada Reklamy.

Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Krzyżak: Biskupi pod ścianą. Może w kwestii pedofilii trzeba dać im jeszcze czas?
Opinie polityczno - społeczne
Jan Zielonka: Mityczny zdrowy rozsądek otwiera politykom furtkę do arbitralnych działań
Opinie polityczno - społeczne
Jacek Nizinkiewicz: 15 lat po Smoleńsku PiS oddala się od dziedzictwa Lecha Kaczyńskiego
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Po szczycie UE ws. Ukrainy jesteśmy na prostej drodze do katastrofy
Materiał Promocyjny
O przyszłości klimatu z ekspertami i biznesem. Przed nami Forum Ekologiczne
Opinie polityczno - społeczne
Marek Kutarba: Rosjanom potrzebna jest upokarzająca klęska