To wtedy świat musiał zmrużyć oczy w blasku olimpijskiej celebry w Pekinie, a Moskwa wykorzystała to zaślepienie, atakując Gruzję. Ten dzień symbolizował prawidłowość: jeżeli słabniesz, musisz raz na jakiś czas udowadniać, że jest inaczej, a jeśli stajesz się coraz silniejszy, zrób co możesz, żeby nawet jeśli nie ukryć, to chociaż opromienić własną moc.
W ciągu tych 11 lat nie było jednak jeszcze takiego lata. Trwające od czerwca w Hongkongu protesty zamiast z czasem, zgodnie z oczekiwaniami i dotychczasową prawidłowością, zacząć przygasać, stają się coraz bardziej nieprzewidywalne. Zaczęło się od sprzeciwu wobec prawa umożliwiającego ekstradycję mieszkańców „pachnącego portu" do Chin. Ale bynajmniej nie skończyło się wraz z jego zawieszeniem. Bez przywódców, bez struktur, bez określonego schematu działania, za to w szczytowym momencie z milionem ludzi na ulicach – i wreszcie udało się wyprowadzić Pekin z równowagi. Oświadczenia rządzących zaczynają pobrzmiewać stłumionym dotąd oficjalnymi uśmiechami tonem, jak to z 6 sierpnia: „Ci, którzy igrają z ogniem, spłoną w nim".