Polski rynek instrumentów finansowych należy do najmocniej kontrolowanych w Unii Europejskiej. Wynika to z przeczucia, o którym mówił kiedyś dr Lesław Paga, że znaczące straty inwestorów w początkach rozwoju nowego rynku mogą wywołać obawy, które sprawią, że rynek ten praktycznie nigdy nie powstanie.
Twarda ręka regulatora ma swoje zalety i wady. To w dużym stopniu ona uchroniła nasz system bankowy, gdy w Europie Zachodniej wiele banków matek polskich banków zależnych wymagało ratowania przez rządy. Widoczna wada to np. długotrwałe postępowania przy zakładaniu nowych instytucji czy uzyskiwaniu zgód regulatora.
Dwa cele państwa
Oczywiście żaden nadzorca nie jest w stanie całkowicie uchronić rynku przed nieprawidłowościami. Z najbardziej nagłośnionych przypadków można wskazać sprawy WGI, Amber Gold (choć akurat ta sprawa nie podlegała nadzorowi Komisji Nadzoru Finansowego, KNF) czy ostatnio GetBack. Rozmiar potencjalnych strat inwestorów związanych z inwestycjami w akcje i obligacje GetBacku może się odbić na postrzeganiu całego rynku. Zarówno akcje, jak i papiery dłużne były oferowane przez uznane podmioty i rekomendowane jako dobra, bezpieczna inwestycja. Rzuca to cień nie tylko na emitenta, ale i na cały rynek.
Gdy patrzymy na takie przypadki, nasuwają się na myśl dwa podstawowe cele, jakie winny być realizowane przez państwo. Pierwszy i moim zdaniem ważniejszy, to uchronienie inwestorów i całego rynku przed negatywnymi skutkami takiego wydarzenia. Drugi cel to ukaranie osób winnych zaniedbań.
Pierwsza cel wymaga z reguły znaczącej inwestycji nowych środków i zawarcia porozumień z wierzycielami. Klasyczne postępowania upadłościowe czy restrukturyzacyjne okazują się być zbyt powolne dla rozwiązania takich sytuacji.