Trwająca od pięciu miesięcy grecka tragedia pokazuje, do czego prowadzą rządy niepoważnych ludzi. Przed Grecją staje perspektywa bankructwa, bo jej populistyczny przywódca naskładał obietnic, których nie może dotrzymać.
Gdyby ekscentryczność greckiego rządu sprowadzała się do tego, że premier nie nosi krawata, a minister finansów lubi dżinsy i czarne koszule, można byłoby się przyzwyczaić. Więcej problemów powoduje zwyczaj spóźniania się na negocjacje, przysyłania niewłaściwych dokumentów czy obrażania wierzycieli (szczególnie Niemców) przez premiera Aleksisa Ciprasa i ministra finansów Janisa Warufakisa. Ale ostatecznie to też można by złożyć na karb gorących publicznych emocji tego udręczonego kryzysem kraju i koniecznej dawki lekceważenia, którą Grecy muszą okazać, by zachować twarz.
Ale gdy partner kłamie, nie dotrzymuje obietnic, szantażuje i uważa, że pieniądze mu się po prostu należą, to można już tylko wyprosić go z sali. I to się stało w sobotę w Brukseli.
Szkoda, że za cynizm rządzącej Syrizy zapłacą zwykli Grecy. Gdy po weekendowym spotkaniu Warufakis ogłaszał zerwanie negocjacji, grecka dziennikarka obok mnie płakała. Ze wściekłości na swój rząd.
Od dziś Grecy prawdopodobnie nie będą mieli dostępu do swoich kont, a w kolejnych tygodniach czeka ich chaos polityczny i finansowy. Społeczeństwo może jeszcze odwrócić bieg wydarzeń, głosując w referendum w niedzielę za propozycją wierzycieli, której szczegółów zresztą z pewnością nie rozumie.