Ale to nie oznacza, że powinno się go rozciągać na każdy przelew, który wpływa na nasz rachunek. Jeżeli politycy nie powstrzymają swojej hojności, niedługo składki ZUS będziemy płacić tak powszechnie jak VAT.

A zatem dopóki jesteśmy stosunkowo ubogim społeczeństwem, wszystkim powinno zależeć na tym, by składki te były tak samo jak inne podatki w miarę powszechne. Ale ta zasada nie powinna ograniczać wzrostu gospodarczego i powodować rozrostu biurokracji. W naszym ustroju dbałość o dochody ZUS  jest o tyle ważna, że nasi politycy też traktują składki jak inne podatki i hojnie rozdają nasze pieniądze różnym grupom zawodowym. Jeśli dodamy do tego kosztowne wysokie waloryzacje emerytur, to nic dziwnego, że w ZUS zaczyna brakować pieniędzy. Niestety, politycy zamiast dostosować wysokość jego wypłat do wartości zbieranych składek, szukają, kogo by można jeszcze ostrzyc.

To poszukiwanie owiec do strzyżenia po to, by politycy mogli nadal rozdawać pieniądze, ma dwa aspekty. Jeden to słuszne łapanie tych, którzy, wykonując normalną pracę (dawniej nazywaną etatową), unikają składek ZUS. Drugi to próby objęcia składkami najmniejszych dzieł – i tak być nie może.

Logika podziału prac na te związane z ZUS i na te zwolnione ze składek jest jasna. Mimo to ludzie, zgodnie z naturalną beztroską, walczą, by nie płacić ZUS, traktując jako twórcze dzieło np. układanie cegieł.

Dlatego to państwo powinno aktywnie pilnować przestrzegania zasad, kontrolować i karać firmy, które unikają kontaktów z rachunkiem ZUS. Ze składkami jest bowiem tak samo jak z maksymalną prędkością na drogach. Gdyby nie państwowe radary, wszyscy by jeździli znacznie szybciej. Gdyby państwo nie kontrolowało podatków, przestałoby funkcjonować. Oczywiście jest alternatywa w postaci prostego systemu podatkowego i emerytalnego, ale to są rozważania o rewolucji...