Program, który pod kryptonimem „Orka" formalnie wszedł w fazę analityczno-koncepcyjną w 2014 roku, a w 2015 stał się jednym z priorytetowych programów modernizacji polskich sił zbrojnych, ciągle albo spychany jest na dalszy plan, albo zalicza kolejne opóźnienia lub restarty.
Szkodliwe opóźnienie programu Orka
Można odnieść wrażenie, że i tym razem, mimo stanowczych deklaracji MON, zaliczy on kolejne opóźnienie. A czas jest w tym przypadku kluczowy. Jedyny dziś okręt podwodny coraz bardziej przypomina bowiem nie okręt bojowy, ale pływający skansen. Jego następców nadal nie udało się zaś nawet wybrać. Tymczasem od zamówienia takich jednostek do momentu uzyskania przez pierwszą z nich wstępnej gotowości bojowej będzie musiało upłynąć co najmniej od sześciu do dziesięciu lat.
Czytaj więcej
W najbliższych tygodniach mają się odbyć polsko-francuskie rozmowy na szczeblu rządowym, gdzie tematem ma być zakup okrętów podwodnych. Tymczasem faworytami wciąż są Niemcy, Szwedzi i Włosi – a z dwóch ofert z Korei zrobi się jedna.
To oznacza, że zanim pierwsze jednostki trafią do służby, polskie siły morskie – o ile nie zostanie wdrożone jakieś rozwiązanie pomostowe – utracą kompetencje związane z użytkowaniem takich jednostek. Trzeba zatem będzie je budować od nowa. I będzie to zadanie o wiele trudniejsze niż wyszkolenie setek pilotów dla zamówionych już śmigłowców Apache.
Zdaję sobie oczywiście sprawę, że dla dużej części ekspertów, a także przedstawicieli wojska, okręty podwodne mogą się wydawać zakupem niezbyt priorytetowym. Z poglądem takim nie zgadzam się jednak w sposób fundamentalny.