„Entliczek, pentliczek, co zrobi [prezydent Donald Trump], tego nie wie nikt…”. Podobnie, tyle że o ówczesnym trenerze polskiej kadry narodowej Antonim Piechniczku, śpiewał ponad 40 lat temu Bohdan Łazuka. Bo i sytuacja jest nieco podobna. Ważna osoba, na którą zwrócone są oczy całego świata, coś tam szykuje, ale nie wiadomo co.
To znaczy teoretycznie wiadomo, bo przecież Donald Trump nie ukrywał swoich planów, jeszcze zanim został prezydentem. „Najpiękniejsze słowo w słowniku to: cło” – powtarzał wielokrotnie ku zachwytowi swoich wyborców, a zwłaszcza amerykańskich robotników, którzy stracili swoje świetnie opłacane miejsca pracy i uważają, że winni temu są wredni Meksykanie, Chińczycy, Kanadyjczycy, Niemcy i w ogóle oszukująca Amerykę cała reszta świata.
Jak nieraz pisałem, ich nadzieje na odzyskanie tych miejsc pracy są ułudą, bo nawet jeśli Trumpowi uda się doprowadzić do budowy nowych fabryk w USA, obsługiwać je będą nie ludzie, ale roboty i komputery. Ale najpiękniejsze słowo w słowniku się rzekło.
Pytanie, co teraz Donald Trump z tym zrobi. Wyjścia są trzy.
Pierwsze, w sumie najlepsze dla całego świata (z USA włącznie), to potraktowanie przez prezydenta groźby podwyżki ceł jako blefu, potężnego środka nacisku w negocjacjach z partnerami. Zagranie godne morderczej partii pokera na Dzikim Zachodzie, co nie powinno nikogo dziwić… Make America Great Again, niech globalny szeryf używa całej swojej potęgi w celu wymuszenia korzystnych dla siebie rozwiązań.