Filip Wyszyński: Ekonomiczny słownik Donalda Trumpa

Powiedzieć należy, że na obecnym etapie Europa odczytywana jest przez Donalda Trumpa à rebours głównie jako ciężar.

Publikacja: 28.01.2025 05:22

Filip Wyszyński: Ekonomiczny słownik Donalda Trumpa

Foto: Michael Nagle/Bloomberg

według 47. prezydenta USA „najpiękniejszym słowem w słowniku jest cło”. Jednak większość dobrze ukształtowanych znaczeniowo i słownikowo pojęć jest przez Donalda Trumpa odwracana i wypaczana, a zwłaszcza ich funkcje. Podstawowe pojęcia ekonomii i polityki gospodarczej zostają wywrócone. Sami Amerykanie tracą orientację – najczęściej wyszukują w Google słowo „cła” (tariffs).

Donald Trump konsekwentnie (w ramach kampanii wyborczej i pierwszych dni urzędowania) kreśli własną siatkę pojęciową, mapę drogową dla współczesnego gospodarczego nacjonalizmu, jako „przyrostu potęgi państwa” (określenie podaję za J. Kofmanem). Wydaje się jednak, nie tylko z perspektywy europejskiej, że owe mapy prowadzą niekiedy w ślepe ulice.

Pierwszą ofiarą przywracania wielkości Ameryce (MAGA) staje się język w obszarze myśli ekonomicznej. Dodatkowo wokół używanych przez prezydenta Trumpa pojęć narosło wiele mitów i nieporozumień, nietrafnych, jak się wydaje, odczytań jego intencji i zapowiedzi. Konieczne wydaje się więc szersze przemyślenie pojęć przezeń używanych, słów kluczy w rewizjonistycznych planach organizacji gospodarczego ładu światowego (czy raczej słów wytrychów, które według słownika języka polskiego oznaczają słowa „pozwalające wybrnąć z każdego kłopotu, załatwić każdą sprawę”). Na szczęście, jak głosi znane niemieckie przysłowie: „myśli są wolne od cła” (die Gedanken sind zollfrei).

W istocie pojęcia z trumpowskiego słownika ekonomii służą nie tylko do obsługi namnożonych oczekiwań elektoratów (i nie tylko tych pogardliwie określanych mianem white trash czy redneck), stając się pojęciowym zasobem populistów (przy czym pojęcie populizmu straciło na znaczeniu i w zasadzie zaczyna być rozumiane jedynie jako stosowanie narzędzi naruszających konserwowane status quo ante). Warto więc pokusić się o próbę przywrócenia podstawowym pojęciom ich pierwotnych znaczeń, co może pomóc w interpretacji polityki Trumpa, również (a może przede wszystkim) względem zdezorientowanej Europy.

Po pierwsze protekcjonizm

Jak pisał Honoré de Balzac: „Zachęcać handel to zupełnie rzecz inna, niż protegować go. Dobrze zrozumiana polityka kraju powinna dążyć do wyswobodzenia go od wszelkiego zagranicznego haraczu, ale nie przez upokarzające środki cła i blokady. Przemysł tylko sam przez się zbawionym być może; jedynem życiem jego jest konkurencya. Protegowanie usypia go jak narkotyk, monolog i taryfa są dlań zabójcze” (Honoré de Balzac, „Lekarz wiejski”). Protekcjonizm Trumpa przedstawiany jest zarówno przez niego samego, jak i przez innych polityków czy komentatorów jako pokaz siły – akredytacja USA jako państwa potęgi.

Mitem i pomyleniem pojęć jest twierdzenie, że protekcjonizm to oznaka siły. Donald Trump proponuje tę tezę regularnie. Jest to pozornie spójne z wizerunkiem jego osoby i postulatem uczynienia Ameryki znów wielką. W rzeczywistości protekcjonizm to nie symptom gospodarczej siły, ale miernik słabości. Implementowanie mechanizmów protekcjonistycznych w gospodarce jest jak antybiotykoterapia: prowadzi do wyniszczenia też zdrowego otoczenia, działa w kontrze do organizmu, który ma uleczyć. Uleczyć jednak poprzez naruszenie stabilności wewnętrznej.

Słownikowo już sama nazwa wyjawia podwójność działania: „nazwa odwołuje się do zabójczego dla żywych bakterii działania antybiotyków – anti oznacza przeciw, a bios życie” (Wikipedia).

Protekcjonizm zdefiniować można jako politykę ochrony krajowego przemysłu przed zagraniczną konkurencją za pomocą ceł, subsydiów, kontyngentów importowych lub innych ograniczeń lub utrudnień nałożonych na import od zagranicznych konkurentów, zaś sama polityka protekcjonistyczna bywa wdrażana przez wiele krajów pomimo faktu, że praktycznie wszyscy ekonomiści głównego nurtu zgadzają się, że gospodarka światowa generalnie korzysta z wolnego handlu (Britannica).

Pod względem historycznym zauważyć można, że cła ochronne wprowadzano, aby stymulować przemysł w krajach dotkniętych kryzysem (w USA szczególnie ustawą Smoota–Hawleya z 1930 r.). Jednocześnie podkreślenia wymaga fakt, że po pandemii nastąpiło odbicie gospodarcze, szybsze w USA niż w Europie. Niewątpliwie silna pozostaje odporność gospodarczego organizmu USA m.in. na podwyżki stóp procentowych. Dodatkowo Stany w przeciwieństwie do Europy dysponują niezależnością w zakresie nośników energii. Suwerenność wyboru mogą stracić jednak amerykańscy konsumenci. Protekcjonizm wyzwala bowiem wzrost cen w kraju, które są przerzucane właśnie na konsumentów, co w konsekwencji „narusza równowagę społeczną (prowokując konflikt pomiędzy producentami i konsumentami)” (R. Molski).

Działania ochronne mogą okazać się pomocne dla tzw. „wschodzących gałęzi przemysłu” w krajach rozwijających się, ale nie w krajach wysoko rozwiniętych. W USA zaś wysoko rozwinięta gospodarka samej Kalifornii pod względem PKB spotkała się z gospodarką Niemiec. W tym miejscu raport Draghiego wydaje się nazbyt wyostrzony, choć należy dostrzec jego alarmistyczną zaletę. W tego typu ocenach umyka jednak niekiedy, że land Badenia-Wirtembergia jest podobnie innowacyjny jak Kalifornia (choć Niemcy mają zaległości w ujęciu federalnym). Z drugiej strony PKB na mieszkańca najniżej sytuowanego stanu w USA (Missisipi) ma być już wyższy niż w największych gospodarkach UE oprócz Niemiec.

Polityka ceł może mieć też wartość przy wspieraniu samowystarczalności. Jednak ta w przemyśle zbrojeniowym jest niepodważalna. USA pozostają największym eksporterem broni (do ponad 100 państw), zawłaszczając ok. 40 proc. tego sektora rynku, a zakup broni jest coraz wyraźniej transakcyjnie pakietowany z gwarancjami obronnymi na poziomie transatlantyckiego sojuszu. Trudno o większe uzależnienie Europy od USA w zakresie bezpieczeństwa, które przekłada się na pozycję negocjacyjną w handlu.

Trzeba pamiętać, że istnieją różnego rodzaju cła – fiskalne czy ochronne, a wśród tych drugich wyróżnić można ekspansywne, prohibicyjne czy wychowawcze (dla przemysłu raczkującego). Cła ekspansywne wydają się charakterystyczne dla kapitalizmu monopolistycznego. Budowanie monopoli cyfrowych wydaje się przy tym zagrożeniem najistotniejszym. Przy czym stwierdzić trzeba, że „w dążeniu do wywierania presji na inne państwa USA niejednokrotnie posuwały się do szantażu związanego z groźbą podwyżki ceł i ograniczeń importowych”, a taka strategia okazywała się skuteczną metodą negocjacyjną (K. Gliściński).

Po drugie transakcjonizm

Kolejnym pojęciem odbijanym w krzywym zwierciadle wydaje się transakcjonizm. Nie jest i nie może być uznawana za „transakcyjną” postawa streszczająca się w zdaniu „We’re taking it back” w stosunku do Kanału Panamskiego. Trudno nazywać ją transakcjonizmem (który również ma być spójny z wizerunkiem Trumpa jako biznesmena). Jak pisał w „Rzeczpospolitej” Marek A. Cichocki, Europa Zachodnia była największym beneficjentem liberalnego ładu po 1989 r., jednak rozpoczęła się epoka transakcjonizmu opartego w znacznej mierze na wzajemnym równoważeniu się.

Transakcjonizm Trumpa nie wydaje się ważyć praw drugiej strony – bez tego nie jest transakcjonizmem, ale przedkładaniem roszczeń. Sytuacja taka ma miejsce nie tylko wobec partnerów zagranicznych, ale także względem własnego społeczeństwa. Transakcjonizm nie obowiązuje moim zdaniem nawet w umowie społecznej. Oferta dla najbiedniejszych, atestowana przez J.D. Vance’a, sprowadzana jest do neoreakcjonizmu i zamieniona w ochronę najbogatszych przed podwyższeniem podatków.

Zyskiwać mogą tyko najbogatsi: podczas inauguracji 47. prezydenta USA przemawiał miliarder, a w jego tle siedzieli miliarderzy Musk, Zuckerberg, Bezos i Infantino, przewodniczący FIFA, kojarzący się z tym, że umożliwia przedstawicielom państw autorytarnych zasiadanie przy jednym stole z Zachodem i promowanie się na futbolu. Paradoksalnie najbliższe mistrzostwa świata w piłce nożnej USA mają zorganizować wspólnie z Kanadą i Meksykiem. Pierwsze państwo Trump nazywa 51. stanem USA, w stosunku do drugiego chce nieustannie wzmacniać mury, a wobec karteli narkotykowych zastrzega użycie pocisków, nie uznając właściwości policyjnej służb meksykańskich. Tak czy inaczej proste recepty wypisane własnemu społeczeństwu nie mogą być skuteczne, ale leczą doraźnie i przywracają nadzieję. Tymczasem odbiurokratyzowanie zaczyna się od zwiększenia biurokracji: tworzy się nowy, wyspecjalizowany urząd, który ma zajmować się pobieraniem ceł na wzór urzędu podatkowego Internal Revenue Service.

Po trzecie rewizjonizm

Kolejnym pojęciem, którego używanie jest niejednoznaczne, wydaje się rewizjonizm. Łączy się on z powyższymi. Zdaniem niektórych komentatorów Elon Musk miałby stracić na polityce Trumpa, bo tenże zapowiedział już odejście od subsydiowania pojazdów elektrycznych, co miałoby uderzyć w Teslę. Na nagłych zmianach zyskują jednak najbogatsi, dysponujący największymi zdolnościami uelastycznienia produkcji. Pandemia covidowa to uwypukliła. Dziś dyskutuje się o kolejnych przejęciach Muska. W grę wchodzi Intel, producencki hegemon na rynku mikroprocesorów i układów scalonych.

USA mają przy tym z powrotem stać się wielkim eksporterem surowców. Szczelinowanie weszło na agendę jako ważny filar gospodarki trumpizmu. Jednak to właśnie firmy Muska mają wielki potencjał do odkrywkowego wydobycia, a przy tym sam Musk może uzyskiwać koncesje od nowej administracji.

W ujęciu globalnym jest to częściowo nielogiczne. O ile zupełnie zrozumiałe jest zwiększanie handlu surowcami kopalnymi z Europą, o tyle Ukraina pozostaje pełna złóż, również poza obszarem Krymu i Donbasu, a jej dalsze wsparcie zagwarantuje USA traktat handlowy. Rzekomy transakcjonizm kłóci się z postawą rewizjonistyczną. Sprawa poszerzenia władztwa terytorialnego o Grenlandię (którą niektórzy byliby gotowi wręcz roztopić w poszukiwaniu surowców; notabene administracja Trumpa rezygnuje z polityki klimatycznej) pokazuje, że nowa administracja nie tylko ogłasza powrót do brudnego, ściśle paliwowo-węglowego napędu gospodarki, ale też nie cofnie się przed deklaracjami rewizjonistycznymi w celu jego wprowadzenia bądź utrzymania.

To jednak prezydent Biden wznowił wielkie inwestycje infrastrukturalne, zapewniając miejsca pracy w wielu republikańskich stanach, stawiając na budowę lotnisk, autostrad i mostów (zamiast jedynie murów). Dziwić może entuzjastyczne poparcie dla nowej administracji słyszane niekiedy w Polsce – wsparcie Muska dla niemieckiej AfD oznacza danie drugiego życia Nord Stream 2, co AfD ma w swojej agendzie. Jednakże tak rozumiany rewizjonizm w stosunkach transgranicznych jawi się jako sprzeczny z długotrwałym interesem USA. Powiedzieć należy, że na obecnym etapie Europa odczytywana jest przez Trumpa à rebours, głównie jako ciężar, co rozmija się z prawdą, spoglądając chłodno na bilans handlowy. Ale w końcu, jak zapisał w swoim dzienniku C.F. Hebbel: „Nie można wypowiedzieć prawdy bez oclenia jej błędem”.

CV

Filip Wyszyński

Radca prawny, doktor nauk społecznych w dyscyplinie nauki prawne, autor rozprawy nt. protekcjonizmu

według 47. prezydenta USA „najpiękniejszym słowem w słowniku jest cło”. Jednak większość dobrze ukształtowanych znaczeniowo i słownikowo pojęć jest przez Donalda Trumpa odwracana i wypaczana, a zwłaszcza ich funkcje. Podstawowe pojęcia ekonomii i polityki gospodarczej zostają wywrócone. Sami Amerykanie tracą orientację – najczęściej wyszukują w Google słowo „cła” (tariffs).

Donald Trump konsekwentnie (w ramach kampanii wyborczej i pierwszych dni urzędowania) kreśli własną siatkę pojęciową, mapę drogową dla współczesnego gospodarczego nacjonalizmu, jako „przyrostu potęgi państwa” (określenie podaję za J. Kofmanem). Wydaje się jednak, nie tylko z perspektywy europejskiej, że owe mapy prowadzą niekiedy w ślepe ulice.

Pozostało jeszcze 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Materiał Promocyjny
Gospodarka natychmiastowości to wyzwanie i szansa
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację
Materiał Promocyjny
Wystartowały tegoroczne ferie zimowe