Tegoroczny letni sezon nie zaczął się najlepiej dla polskiej branży hotelarsko-gastronomiczno-turystycznej. Spadkowy trend w opisywanych przez „Rzeczpospolitą” statystykach dotyczących liczby gości w wakacyjnych regionach mogli zauważyć także ci, którzy wybrali się na urlop w pierwszej połowie lipca. Choćby na Hel (jak autorka tego komentarza), gdzie w oblężonej zwykle latem Jastarni znacznie częściej niż w poprzednich sezonach można się było natknąć na tabliczki z napisem „wolne pokoje”.
Na pewno przyczyniły się do tego ceny, które na Helu wzrosły w tym roku średnio o 20–40 proc. (choć stali klienci mogą liczyć na zniżki), a które są głównym powodem rezygnacji z wakacyjnych wyjazdów. Tak przynajmniej pokazują liczne badania urlopowych planów Polaków ogłaszane co roku na początku lata. Ci, którzy deklarują, że spędzą urlop w domu, najczęściej tłumaczą się złą sytuacją materialną i zbyt wysokim dla nich kosztem wyjazdu.
Pocieszający dla biznesu w wakacyjnych kurortach powinien być jednak fakt, że w tegorocznych badaniach odsetek osób, które zdecydowanie zamierzały spędzić wakacje w domu, praktycznie się nie zwiększył. W zależności od sondażu wynosił ok. 24–28 proc. (czyli podobnie jak w ubiegłych latach), podczas gdy ponad połowa planowała urlop poza domem – najczęściej na przełomie lipca i sierpnia.
Widać było jednak pewną niekorzystną dla polskiej branży turystycznej zmianę. W sondażach z 2023 r. wyraźnie mniejsza była grupa planujących urlop wyłącznie w kraju. Np. w badaniu CBOS zmalała z 61 do 54 proc. Przybyło z kolei osób, które zapowiadały wyjazd za granicę. Co prawda większość z nich planowała spędzić część urlopu w Polsce, lecz i tak dzielone wakacje oznaczają mniej pieniędzy wydanych w kraju.
Być może dlatego część hotelarzy czy właścicieli barów, smażalni czy lodziarni zapobiegliwie podniosła ceny, by przy mniejszej liczbie klientów „wyjść na swoje”. Mamy więc na Helu gałkę lodów za 10 zł, smażoną rybę po 120–150 zł za kilogram i dwuosobowy „apartament” w przyczepie kempingowej za ponad 3 tys. zł na tydzień. Można wprawdzie znaleźć noclegi za połowę tej kwoty (choć większość z nich rozeszła się przed sezonem), a także uniknąć „paragonów grozy”, żywiąc się w barach z „domowymi obiadami” czy bazując na zakupach w popularnych dyskontach. Lecz gdyby nie koszty podróży samolotem, to zagraniczny urlop w tańszych krajach, np. w Turcji czy w popularnej tego lata Albanii, mógłby wygrać cenowo z wakacjami nad Bałtykiem.