Niezwykle szybkie windowanie płacy minimalnej (o 43 proc. w ciągu dwóch lat) budzi emocje nie tylko wśród ekonomistów i ekspertów rynku pracy, ale przede wszystkim wśród pracodawców i pracowników. Ci pierwsi załamują ręce, drudzy raczej je zacierają, choć nie wszyscy i nie zawsze słusznie.
W Radzie Dialogu Społecznego nie udało się dojść do porozumienia w sprawie przyszłorocznych podwyżek płacy minimalnej. Rząd chce ją podnieść o rekordowe 20 proc. Dla pracodawców to zdecydowanie za dużo, a dla związkowców, którzy w RDS reprezentują pracowników, za mało. Argumentem za mocną podwyżką jest oczywiście wysoka inflacja. Tyle że paradoksalnie może być ona również argumentem przeciwko tak wysokim podwyżkom płacy minimalnej. No bo jeśli płace będą szybko rosły, szybciej nawet niż inflacja, to będzie to utrudniało jej zduszenie. I jednocześnie będzie wydłużało okres szybkiego wzrostu cen towarów i usług o kolejne kwartały. Zwłaszcza że na horyzoncie widać już obniżki stóp procentowych, a więc poluzowanie kagańca monetarnego i tak luźno nałożonego na inflację.
Negatywów jest więcej. To spłaszczenie siatki płac. Koronnym przykładem jest oświata. Ostre windowanie płacy minimalnej doprowadzi tu do sytuacji (a może już doprowadziło?) w której osoba nalewająca zupę w szkolnej stołówce, będzie zarabiać więcej od startującej do kariery zawodowej nauczycielki. Z całym szacunkiem dla personelu pomocniczego, ale to postawienie sprawy na głowie i dalsze poniżanie przez władzę i tak już poniewieranej kadry nauczycielskiej. Ale też powrót do czasów PRL, gdy niewykwalifikowany robotnik często zarabiał więcej niż inżynier. Zresztą płaca minimalna coraz wyraźniej zbliżająca się do średniej to zjawisko niekorzystne dla rynku pracy, bo demotywujące „średniaków”.
Wysoka płaca minimalna to również cios w płynność, zwłaszcza mniejszych firm z uboższych regionów kraju. Przy wysokiej inflacji, spadającej konsumpcji i malejącej sprzedaży muszą one płacić coraz więcej swoim pracownikom. Jak to pogodzić? Podpowiedź też bez trudu znajdziemy w przeszłości. Część firm zwolni pracowników, choć to pewnie nie jest aż tak dużym zagrożeniem przy kurczącym się z powodów demograficznych zasobie rąk do pracy. Inne zaczną płacić pensje pod stołem, bo najzwyczajniej nie będzie już ich stać na oficjalne zatrudnienie, zapłatę od narzuconej pensji także składek emerytalnych, rentowych i podatków.