Niedawno prezes NBP poświęcił sporą część swej comiesięcznej konferencji polskiemu cudowi gospodarczemu z ostatnich siedmiu lat. Główną zasługę w tej dziedzinie przypisał posiadaniu własnej waluty (a nie euro) i świetnemu stanowi finansów publicznych, skromnie dodając do tej listy wspaniale zarządzany bank centralny. Na tym jednak nie koniec cudów, największych od czasów rozbiorów i o wiele większych niż słynny niemiecki cud gospodarczy. „Za trzy lata dościgniemy Hiszpanię, za pięć Włochy, a za osiem lat Francję”, dodał prezes i zachęcił, żeby szeroko używać słowa „cud”. Skoro prosi, nie mogę odmówić.
Może najpierw dla przypomnienia: niemiecki cud gospodarczy (Wirtschaftswunder) polegał na szybkim rozwoju w latach 1949–1960, po ustabilizowaniu i zliberalizowaniu gospodarki przez Ludwiga Erhardta. Dlaczego wyglądało to na cud? Bo w roku 1948 Niemcy głodowały, leżały w ruinach, szalały inflacja i bezrobocie, kwitł czarny rynek, a PKB na głowę mieszkańca był o jedną trzecią niższy od francuskiego i o 60 proc. niższy od brytyjskiego.
Po 12 latach rozwoju w średnim tempie 8 proc. rocznie Niemcy Zachodnie dwuipółkrotnie zwiększyły swój PKB i wyprzedziły wszystkich rywali, stając się najpotężniejszą gospodarką Europy. Inflacja i bezrobocie spadły niemal do zera.
Cud gospodarczy Polski z ostatnich siedmiu lat, o którym mówi prezes NBP, to wzrost PKB w średnim tempie 4 proc. rocznie. Nie narzekam, jest się z czego cieszyć: w końcu mieliśmy pandemię, która nas ostro przyhamowała. Rzeczywiście mocno zmniejszyliśmy dystans wobec Hiszpanii (w roku 2015 nasz PKB na głowę mieszkańca był niższy o 24 proc., w 2022 już tylko o 7 proc.), znacznie mniej wobec Francji (dystans spadł z 36 proc. do 22 proc.). Jeśli założyć, że taki trend utrzyma się przez kolejne osiem lat, pewnie ją dogonimy.
Problem tylko w tym, czy się utrzyma. Niemiecki cud nie wziął się znikąd. Wynikał z radykalnej poprawy jakości instytucji gospodarczych (w duchu niemieckiego liberalizmu), wysokich oszczędności i inwestycji, trwałego ustabilizowania pieniądza i finansów państwa. Doszły też do tego pieniądze z planu Marshalla (ale bez przesady – uwzględniając obecne ceny, pieniędzy tych było łącznie tylko tyle, ile rocznie dostaje Polska z Unii; w dodatku w przypadku Niemiec były to wyłącznie kredyty). W sumie więc żaden cud, tylko ciężka praca, odpowiedzialna polityka gospodarcza, oszczędność i prywatna przedsiębiorczość.