Prognozy demograficzne to naprawdę prosta sprawa. W odróżnieniu od ekonomicznych. Wystarczyło spojrzeć w roku 2000 do rocznika statystycznego i sprawdzić, ile dzieci urodziło się w roku 1960, żeby wiedzieć, ile osób będzie miało 60–65 lat w latach 2020–2025, i móc prorokować, że jeśli poziom dzietności kobiet po roku 2000 będzie oscylował wokół współczynnika 1,3, to w roku 2025 zacznie się katastrofa. No i się zaczyna.
Z komentarzy nagle zmartwionych tym komentatorów wynika, że to chyba wina PiS. No, nie wiem. Co prawda Prezes dzieci nie ma, ale za to jego siostrzenica ma troje. Średnio to 1,5 – czyli więcej niż średnia krajowa, która spadła znów w okolice 1,3. Więc jak czytam w mediach społecznościowych komentarze wzburzonych tym stanem rzeczy zwolenników opozycji, którzy dzieci w ogóle nie mają albo mają jedno, to mam pewien dysonans poznawczy. Zwłaszcza że ta średnia za 2022 r. (po sześciu latach pisowskiej dyktatury, dwóch latach pandemii i w trakcie wojny w Ukrainie) i tak jest troszkę wyższa, niż była w 2014 r. (1,28), gdy jeszcze byliśmy praworządnym krajem mlekiem i miodem płynącym.
Czytam, że 68 proc. Polek w wieku 18–45 lat nie chce mieć dzieci. Ale statystyka to jest niezła sex workerka (to określenie promowane od pewnego czasu w jednej z gazet zatroskanych o demografię). Bo wśród kobiet bezdzietnych w wieku 18–29 lat jest dokładnie na odwrót – 67 proc. z nich planuje mieć dzieci. I nawet 64 proc. tych w wieku 18–34 lata, które już mają jedno dziecko, też planuje mieć jeszcze następne.
Ponoć to „niemal całkowity zakaz aborcji sprawił, że Polki boją się mieć dzieci”. Statystycznie wychodzi na to, że z powodu „niemal całkowitego zakazu aborcji” boi się mieć dzieci najwięcej kobiet w wieku 35–45 lat, które mają już dwoje lub więcej dzieci (97 proc.).
Największym problemem demografii jest to, że Polki rodzą najczęściej tylko jedno dziecko. Aż 10 proc. z nich przeżywa poporodową traumę. Więc to zrozumiałe, że nie chce przeżywać jej znowu. Ale jest jeszcze 90 proc. pozostałych. W ich przypadku decydują czynniki ekonomiczne. U mnie w gminie współczynnik dzietności kobiet, sądząc po mamach koleżanek i kolegów ze szkoły moich dzieci, wynosi ponad 2. A jakby tak spojrzeć na „dzietności” mężczyzn, którzy się tu przeprowadzili z „warszawki”, to chyba nawet ponad 3. Ale to mężczyźni, którzy kiedyś pracowali po 16 godzin na dobę. To teraz ich stać na przyjemności.