W dyskusjach o ociepleniu klimatu i polityce klimatycznej często punktem odniesienia, ze zrozumiałych powodów, jest wyrażana w tonach metrycznych wielkość emisji dwutlenku węgla przez dany kraj lub region. Na poziomie opisu problemu mówi się, że największymi emitentami są Chiny, Stany Zjednoczone, Unia Europejska itd.
Kiedy jednak dyskurs przechodzi z poziomu opisu na poziom konstruowania polityki gospodarczej, wówczas niepostrzeżenie ten intuicyjny miernik zastępowany jest inną miarą, a mianowicie wielkością emisji per capita (na jednego mieszkańca).
Takie podejście jest powszechnie przyjmowane i akceptowane w ekonomii. Bywa jednak nadużywane lub wykorzystywane w celu poprawienia bądź pogorszenia obrazu danej sytuacji, w zależności od intencji autora. Dla przykładu – jeśli chcę powiedzieć, że Polska wygląda nie najgorzej w kwestii nakładów na badania i rozwój, to użyję sformułowania: nakłady na B+R wynoszą 1,44 proc. PKB, co stanowi 63 proc. średniej UE. Jeśli jednak chciałbym wbić szpilkę decydentom, to powiem, że nakłady na działalność naukową per capita wynoszą zaledwie 27 proc. średniej UE.
Polityka sprawiedliwa...
Wróćmy do polityki klimatycznej na konkretnym przykładzie. Weźmy pod uwagę pięć państw: Chiny, Rosję, USA, Polskę i Niemcy. Ustawmy je teraz w kolejności, w zależności od poziomu emisji CO2. Sytuacja wygląda następująco: 1. Chiny, 2. USA, 3. Rosja, 4. Niemcy, 5. Polska. Jeśli zaś zastosujemy wskaźnik emisji per capita, to sekwencja istotnie się zmieni: 1. USA, 2. Rosja, 3. Polska, 4. Chiny, 5. Niemcy.