Witold M. Orłowski: Na kłopoty… billboardy

W poprzednim tygodniu zadałem pytanie, czy świat idzie w stronę długotrwałej stagflacji. No to trzeba dodać inne: a czy w stronę stagflacji zmierza Polska?

Publikacja: 03.11.2022 03:00

Witold M. Orłowski: Na kłopoty… billboardy

Foto: Adobe Stock

Nie ma raczej wątpliwości, że w ciągu nadchodzących kilku miesięcy inflacja przekroczy 20 proc. Potem pewnie nieco się obniży skutkiem tzw. efektu wysokiej bazy (porównania do wysokich cen z roku poprzedniego). Jest też niemal pewne, że w pierwszej połowie 2023 r. odnotujemy w Polsce recesję, po części skutkiem efektu wysokiej bazy (odniesienia do poziomu PKB z pierwszej połowy obecnego roku, sztucznie zawyżonego przez wielki, spekulacyjny wzrost zapasów). Pytanie więc brzmi: co potem?

Kłótnia o inflację, tocząca się dziś w Polsce, nie dotyka istoty problemu. Wymiana ognia następuje na linii: czy za inflację odpowiada tylko sytuacja na świecie, jak twierdzą rządzący, czy też prowadzona przez nich polityka gospodarcza. Pierwsze strzały oddał rok temu rząd, każąc spółkom energetycznym obwiesić kraj billboardami z informacją, że za 60 proc. ceny energii odpowiada Unia (było to kłamstwo, bo po pierwsze, opłaty klimatyczne stanowią 20, a nie 60 proc. ceny, a po drugie, nie idą do Unii, tylko do polskiego budżetu).

Teraz znów dowiadujemy się (od ministrów, prezesa NBP i z kolejnych billboardów), że wyłączną winę za inflację ponosi Putin. Opozycja też strzela: wskazuje na stały wzrost inflacji bazowej (z wyłączeniem cen energii i żywności), którego nie da się zrzucić ani na Unię, ani na Rosję (wzrosła z 5 proc. na początku roku do 11 proc. teraz). A więc winne są rząd i NBP.

Ta dyskusja nie ma większego sensu. Oczywiście, że za poziom inflacji w większości odpowiadają czynniki zewnętrzne. Ale kluczowe jest pytanie nie o obecne, ale o przyszłe jej kształtowanie się, zwłaszcza o to, czy nabierze ona charakteru chronicznie wysokiego. A to już zależy od rządu i NBP.

Najważniejsze jest to, czy w kraju ukształtuje się tzw. spirala inflacyjna, czyli beznadziejna pogoń płac i cen. Część ekonomistów uspokaja, że nie, bo przecież płace rosną wolniej od cen. No tak, ale wolniej, to znaczy również w tempie około 15 proc. (a u rekordzistów, górników i w firmach paliwowych, o ponad 30 proc.). W dodatku dopiero czekają nas nieuniknione protesty sfery budżetowej, które zapewne wymuszą dalszy wzrost płac.

Zarówno antyinflacyjna determinacja rządu, jak i NBP, nie wyglądają wiarygodnie, zwłaszcza w obliczu wyborów majaczących na horyzoncie. A wobec coraz gorszego stanu finansów państwa zwiększa się zawarta w oprocentowaniu obligacji premia za ryzyko i zaczyna puszczać kotwica kursu walutowego, która dawała nadzieję na ochronę przed trwale wysoką inflacją.

Jeśli chodzi o zjawiska recesyjne, to kluczowe znaczenie ma tu nie fluktuacja zapasów, ale notowany od lat, niezwykle niski poziom inwestycji, któremu towarzyszy dziś dalsze pogorszenie się nastrojów przedsiębiorstw. Gdyby doszło do tego załamanie inwestycji publicznych w wyniku ograniczenia funduszy unijnych (o KPO nie wspominam), a także recesja w Niemczech, perspektywy wzrostu w 2023 r. rysują się naprawdę czarno.

Wszystko to oznacza dla Polski duże ryzyko wieloletniej stagflacji. A co robi w tej sprawie rząd? Każe firmom energetycznym wywieszać kolejne billboardy. Trochę jak w żarcie o dróżniku, który widzi jadące z obu stron po tym samym torze pociągi. Próbuje przestawiać zwrotnice, uruchomić semafory, ale nic nie działa. Leci więc do wnuczka i budzi go wołając: „chodź szybko, bo takiej katastrofy w życiu nie zobaczysz!”.

Nie ma raczej wątpliwości, że w ciągu nadchodzących kilku miesięcy inflacja przekroczy 20 proc. Potem pewnie nieco się obniży skutkiem tzw. efektu wysokiej bazy (porównania do wysokich cen z roku poprzedniego). Jest też niemal pewne, że w pierwszej połowie 2023 r. odnotujemy w Polsce recesję, po części skutkiem efektu wysokiej bazy (odniesienia do poziomu PKB z pierwszej połowy obecnego roku, sztucznie zawyżonego przez wielki, spekulacyjny wzrost zapasów). Pytanie więc brzmi: co potem?

Pozostało 86% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację