Uber to firma ewenement. Na całym firmamencie międzynarodowych koncernów technologicznych, określanych mianem big techu, jest w zasadzie jedną z dwóch, którym udało się osiągnąć globalny sukces nie w internecie, ale w rzeczywistości. Jej model biznesowy jest co prawda oparty o aplikację, wymaga dostępu do sieci, ale tak naprawdę sprowadza się na udostępnianiu usług przewozu osób. I tu jest pies pogrzebany – Uber w zasadzie usług nie świadczył, on w nich tylko pośredniczył.
Taki model biznesowy pozwolił firmie z Kalifornii obniżyć koszty, ale przynajmniej w pierwszych latach działalności pozbyć się też pewnych ryzyk – choćby odpowiedzialności za przejazdy. Uber nie musiał mieć własnej floty, nie musiał zatrudniać kierowców, a ci, którzy pełnili tę rolę, nie musieli mieć licencji taksówkowych. W gruncie rzeczy odpowiedzialność za przejazdy spadała na nich. Zanim doszło do wewnętrznych protestów przeciwko takiemu modelowi biznesowemu i stopniowej zmiany polityki firmy, jak wynika z dokumentów opublikowanych przez brytyjski dziennik „Guardian”, Uber zrobił, co mógł, by wykorzystać te przewagi do zdobycia silnej pozycji rynkowej w aglomeracjach na całym świecie. Stopniowo wypierani konkurenci, klasyczne korporacje taksówkowe, zarzucali Uberowi dumping – ceny przejazdów dzięki aplikacji były nie do pobicia.
Firma zaczęła się zmieniać dopiero wtedy, gdy stawała się jednym z liderów rynku. Dla przypomnienia Uber zdobył niedawno jeden z najważniejszych przyczółków w Warszawie – w maju ogłoszono, że „kierowcy” firmy będą obsługiwali pasażerów lotniska Okęcie. Przez dekady polskie korporacje taksówkowe walczyły o ten kontrakt, uznawany za najbardziej intratny w branży.
Dziś Uber zmierza w kierunku stania się globalną korporacją przewozową. Zamiast tysięcy lokalnych firm na całym świecie, zmierzamy w stronę oligopolu, z głównym graczem, który już niedługo może dyktować warunki. Jest prawie wszędzie, jego siła bierze się z masowości.
Co dziś mówi Uber, gdy już jest hegemonem, który narodził się w wyniku co najmniej kontrowersyjnych praktyk? „Nie przepraszaliśmy, ani nie będziemy przepraszać za nasze zachowania z przeszłości, które nie są zgodne z naszymi obecnymi wartościami” – to odpowiedź udzielona „Guardianowi”. Odpowiedź godna właściciela plantacji bawełny w kilka lat po ogłoszeniu abolicji.