Bezrobocie spada. Popyt na pracowników rośnie, a polski PKB rósł w I kwartale o rekordowe 8 proc. To niektóre tytuły komentarzy rozsyłanych przez krajowych ekonomistów w ostatnich dniach. Być może te radosne wieści z krajowego podwórka będą nam towarzyszyć jeszcze kilka tygodni, a może i miesięcy, ale będzie to przypominać coraz bardziej łabędzi śpiew.
Bo już widać sygnały zbliżającego się ostrego hamowania w gospodarce, stagflacji (a jeszcze kilka miesięcy temu według prezesa NBP bardziej prawdopodobne było uderzenie meteorytu w Ziemię) albo nawet recesji. Te ostatnie zjawisko – niezależnie, czy przybierze płytki bądź głęboki charakter – po ponad trzech dekadach nieustającego, dynamicznego rozwoju gospodarki będzie bardzo odczuwalne i zaboli tak konsumentów, jak i szeroko pojęty biznes.
Krajowi analitycy i ekonomiści w większości nie dostrzegają jeszcze większych zagrożeń dla polskiej gospodarki w najbliższych miesiącach ani w przyszłym roku. Mało tego. Ze świecą szukać ekspertów, którzy nawet w scenariuszu pesymistycznym dopuszczają ryzyko wystąpienia recesji. To jednak będzie się zmieniać, podobnie jak to miało miejsce przy prognozowaniu pocovidowego odbicia. Wtedy też mało kto spodziewał się tak rychłego powrotu do zdrowia.
Czytaj więcej
Nasza gospodarka jest wciąż rozpędzona, ale przybywa sygnałów gwałtownego hamowania w II połowie roku.
Za sygnał ostrzegawczy niech posłużą pierwsze recesyjne prognozy banku centralnego z Czech, który znacząco wyprzedza ruchy polskiego NBP, czy Anglii, który ostrzega swoich obywateli przed kryzysem na rynku pracy. W kraju optymizmem nie napawa też chociażby kwietniowe spowolnienie w rekrutacji pracowników online (pierwszy tak duży spadek w skali miesiąca od początku 2021 roku), a także spadek o jedną piątą inwestycji polskich przewoźników do międzynarodowego transportu.