Jak na dyktatora, który rządzi od niemal ćwierćwiecza, Władimir Putin popełnia w sumie niewiele błędów. Rozpoczynając tydzień temu wojnę z Ukrainą, popełnił tylko trzy: przecenił siłę Rosji, przesadził z oceną słabości Ukrainy i nie docenił zdecydowania Zachodu.
Wszystkie te błędy brały się z chęci, by świat był taki, jaki on chciałby widzieć. Rzeka pieniędzy z eksportu surowców, propagandowy przekaz o sukcesach, generałowie zapewniający o potędze armii i elokwentni agenci wpływu za granicą – wszystko to sugerowało, że Rosja jest potężna i nie ma się czego bać. Pogarda dla Ukrainy i jej amatorskich przywódców, wybranych w jakichś wyborach (a nie wyznaczonych przez profesjonalistów z aparatu przemocy), kazała oczekiwać, że w ciągu 48 godzin Kijów się podda, a niepokorne władze zastąpi się marionetkami. A wiara w degenerację społeczeństw Zachodu, łatwych do zmanipulowania przez speców od internetu i przekupionych polityków, a na końcu gotowych oddać wszystko w zamian za spokój i obietnice zyskownego handlu, wiodła do przekonania, że Zachód pokrzyczy, pokrzyczy, a potem szybko zapomni.