Jak na dyktatora, który rządzi od niemal ćwierćwiecza, Władimir Putin popełnia w sumie niewiele błędów. Rozpoczynając tydzień temu wojnę z Ukrainą, popełnił tylko trzy: przecenił siłę Rosji, przesadził z oceną słabości Ukrainy i nie docenił zdecydowania Zachodu.
Wszystkie te błędy brały się z chęci, by świat był taki, jaki on chciałby widzieć. Rzeka pieniędzy z eksportu surowców, propagandowy przekaz o sukcesach, generałowie zapewniający o potędze armii i elokwentni agenci wpływu za granicą – wszystko to sugerowało, że Rosja jest potężna i nie ma się czego bać. Pogarda dla Ukrainy i jej amatorskich przywódców, wybranych w jakichś wyborach (a nie wyznaczonych przez profesjonalistów z aparatu przemocy), kazała oczekiwać, że w ciągu 48 godzin Kijów się podda, a niepokorne władze zastąpi się marionetkami. A wiara w degenerację społeczeństw Zachodu, łatwych do zmanipulowania przez speców od internetu i przekupionych polityków, a na końcu gotowych oddać wszystko w zamian za spokój i obietnice zyskownego handlu, wiodła do przekonania, że Zachód pokrzyczy, pokrzyczy, a potem szybko zapomni.
Błąd w ocenie sił Rosji i Ukrainy jest oczywiście bolesny i z pewnością komplikuje operację podporządkowania sobie nieposłusznego sąsiada. Ale najpoważniejszy błąd dotyczy z jednej strony ocen świata zachodniego i jego gotowości do szukania porozumienia za wszelką cenę, a z drugiej odporności Rosji na sankcje gospodarcze.
W komentarzach często można spotkać się z opiniami, że sankcje są zbyt słabe, skoro nie zmusiły Rosjan do powstrzymania ofensywy. To niezrozumienie istoty działania sankcji. Nikt nie ma wątpliwości, że Rosji nie da się w ciągu kilku dni zrujnować i obezwładnić. Nie ma też co się łudzić, że można precyzyjnie ugodzić w interesy prezydenta i jego otoczenia – w zbudowanym za miliard dolarów letnim pałacu nad Morzem Czarnym może nie zauważyć, że Rosja ma jakiekolwiek kłopoty. Celem sankcji jest jednak coś innego: wyrządzenie bolesnej szkody, której efektem będzie trwałe pogorszenie sytuacji gospodarczej kraju. I to takie pogorszenie, które będzie wyraźnie widoczne dla każdego Rosjanina. Po to, by zaczął się poważnie zastanawiać nad tym, czy polityka Putina naprawdę służy interesom jego kraju.
Sankcje działają: przeciętny Rosjanin widzi ucieczkę kapitału i jej efekt w postaci załamania kursu rubla. Ma prawo bać się wzrostu cen, a może też kłopotów z płaceniem kartą kredytową. Ale ważniejszy jest efekt długoterminowy: przez ostatnie kilka dni Rosja zrujnowała swój wizerunek wiarygodnego partnera gospodarczego i dostawcy surowców energetycznych dla Europy, a także wiarygodnego kredytobiorcy. Putin może oczywiście powiedzieć: Zachód nam niepotrzebny, skierujemy strumień naszego gazu i ropy do Chin i stamtąd pożyczymy pieniądze. Ale to może być dla Rosji śmiertelna pułapka i prosta droga w stronę stopniowej zamiany w chińską półkolonię.