Polska gospodarka wchodzi w dojrzałą fazę cyklu. Statystyczne odkształcenia rzeczywistego stanu koniunktury po pandemii, efekty bazy, pozostaną z nami jeszcze co najmniej przez najbliższy rok. Niemniej dane ze sfery realnej wskazują, że począwszy od III kwartału, tempo wzrostu gospodarczego zaczyna się stabilizować.
Na tym etapie trudno wyrokować o ryzyku stagflacji w całej polskiej gospodarce, bo wysoka i uporczywa inflacja CPI w pierwszej fazie wzrostu oczekiwań inflacyjnych może nawet prowadzić do wzrostu konsumpcji. Choć i tu występują ograniczenia, bo spora część odłożonego w lockdownie popytu (zwłaszcza na dobra trwałe) została zaspokojona. Ale o stagnacji można już z pewnością mówić w przypadku przemysłu, gdzie wstępny odczyt PMI spadł we wrześniu do 53,4 pkt z 56 pkt w sierpniu.
Niedobory surowców i komponentów wzmacniają presję kosztową i prowadzą do dynamicznych zwyżek cen wyrobów gotowych. Wskaźnik cen produkcji sprzedanej przemysłu (PPI) wzrósł we wrześniu do 10,2 proc. r./r., najwyżej od 15 lat. Dwucyfrowy skok cen hamuje wzrost produkcji przemysłowej.
W Polsce mamy do czynienia z procesem podobnym, jak wszędzie w krajach uprzemysłowionych: następuje spowolnienie jednego z podstawowych agregatów wzrostu gospodarczego, co przekłada się na wyhamowanie dynamiki PKB, a jednocześnie rosną ceny w przetwórstwie przemysłowym, bo postpandemiczny popyt wciąż jeszcze jest wysoki. Jednak przy takich cenach nie ma szans się utrzymać. A ewentualny spadek cen – bez 100-proc. gwarancji z uwagi na strukturalne uwarunkowania wzrostu cen energii (zielona rewolucja) i żywności (warunki klimatyczne) – zależy od wzmocnienia podaży.
Jednak według ostrożnych szacunków eliminacja globalnych barier podażowych w przemyśle może potrwać co najmniej do końca 2022 r., a powrót wielu cen (np. transportu) do poziomów sprzed pandemii stoi pod wielkim znakiem zapytania.