Na rok przed wybuchem pandemii firma PwC oszacowała, że do roku 2025 zabraknie na polskim rynku pracy nawet 1,5 miliona ludzi. Co to znaczy, że zabraknie pracowników? No cóż, przyroda nie zna próżni, jakoś musielibyśmy sobie z tym brakiem poradzić. Ponieważ silny wzrost płac zagroziłby wielu firmom utratą konkurencyjności, musiałyby zainwestować w pracooszczędne technologie. Przemysł dałby sobie z tym radę, gorzej z wieloma gałęziami usług, gdzie potrzebni są po prostu ludzie, a nie maszyny. A jeśli ich nie ma, efektem staje się stały wzrost kosztów wytwarzania i cen. Czyli dokładnie to, co właśnie obserwujemy: choć uwagę przyciąga dziś głównie bolesny wzrost cen paliw i energii, naprawdę groźnym zjawiskiem jest coraz silniejszy, sięgający już 5–6 proc., wzrost cen usług.
Czy można zmniejszyć lukę na rynku pracy? Sytuacja demograficzna Polski jest, jaka jest, a kolejne programy 500+ jej nie poprawiły. Należy oczywiście walczyć o wzrost aktywności ekonomicznej, ale polityka i powszechna wola Polaków idą w odwrotną stronę, zachęcając do jak najszybszego przechodzenia na emeryturę. Na krótką metę pozostaje imigracja.
W okresie naszego członkostwa w Unii z Polski wyemigrowało 1,5 miliona ludzi. Pytanie: jakim cudem nie zawaliła nam się gospodarka, zwłaszcza że nie emigrowali emeryci, ale ludzie w wieku produkcyjnym? Odpowiedź: uratowało nas to, że w tym czasie przyjechało do Polski niemal tyle samo Ukraińców i Białorusinów. Podejmowali ciężkie prace, na które u nas nie było chętnych, zadowalając się umiarkowanymi płacami. Ze względu na bliskość kulturową dobrze integrowali się z naszym społeczeństwem. I ponosili największe koszty związane z kłopotami gospodarczymi: to właśnie ich w pierwszej kolejności zwalniano, kiedy przyszedł kryzys pandemiczny. Nie należy cieszyć się z biedy u sąsiadów, ale nie da się ukryć, że mieliśmy szczęście. Bo dzięki temu, że pensje na Ukrainie, 30 lat temu podobne do tych w Polsce, dziś są trzykrotnie niższe niż u nas, mamy szansę na zmniejszenie deficytu pracowników, bez poważnych problemów społecznych towarzyszących często imigracji.
Znaleźliśmy się w przełomowym momencie. Wielu Ukraińców straciło pracę i powróciło do swojego kraju, żeby przeczekać trudne czasy. Teraz, kiedy gospodarka przyspiesza, mogą zacząć wracać – ale oczywiście nie muszą wcale wracać do Polski. Wiza Schengen, która wydaje Polska, pozwala na wjazd do niemal całej Europy, gdzie wprawdzie język nie jest słowiański, ale za to płace wyższe niż u nas. Dlatego niezwykle ważne jest to, aby umieć pokazać się pracownikom zza wschodniej granicy jako kraj przyjazny i życzliwy. Nie poddawać się presji środowisk ksenofobicznych. Nie działać pod dyktando związków zawodowych, zainteresowanych ograniczeniem konkurencji na rynku pracy. Przy okazji przyznawania wiz wyraźnie preferować tych, którzy mają związki z Polską i wydaje się, że właśnie u nas chcą żyć i pracować. No i oczywiście nie wspierać w żaden sposób działalności firm, które zajmą się ułatwianiem przenoszenia się z Polski dalej na zachód, a zwłaszcza nie pozwalać na wykorzystanie w tym celu danych zbieranych przy okazji wydawania wiz.
Egoizm? Tak. Ale w świecie, w którym wszyscy umieją twardo walczyć o swoje interesy, my też powinniśmy to robić.