Kazio objawił się jako wybitny legislator już w 2016 r., kiedy to do Sejmu trafił projekt ustawy „o ograniczeniu handlu w niedziele". Inicjatywa „Solidarności", pod którą zebrano wymaganą liczbę podpisów, wreszcie trafiła na podatny grunt – oto znalazła się taka większość, która zakończy gehennę pracowników handlu!
Dzieciak nie próżnował i zaprojektował przepisy tak, aby zakaz handlu był respektowany przez wszystkich – niepokorny przedsiębiorca za sprzedaż w niedzielę mógł trafić za kratki lub zapłacić sowitą grzywnę. Kto nie rozumiał zawiłych przepisów projektu (i nie wiedział, czy może handlować, czy nie), ten sam sobie szkodził! Profilaktycznie nauczy się takiego delikwenta właściwej wykładni we Wronkach lub w Sztumie!
Mijały miesiące, prace nad projektem nie posuwały się do przodu, aż tu nagle okazało się, że Kazio został posłem większości parlamentarnej. Nie wiem, na ile zgodne ze statutem PiS i Konstytucją jest posłowanie przez dziecko, ale fakt jest faktem – huncwot wziął się za poprawianie projektu. Początkowo działał zgodnie ze zasadami sztuki prawodawczej: dyskutował nad poprawkami, konsultował się z legislatorami, pozwalał wypowiedzieć się wszystkim zainteresowanym. Szkoda tylko, że w pewnym momencie dziecięca niecierpliwość wzięła górę – Kazio, ustami poseł Beaty Mazurek (przewodniczącej komisji), uznał że dalszej dyskusji nie będzie, a poprawki uchwalimy jedna za drugą. Po co dyskutować, skoro wszystko jest jasne, a posłowie dostali treść zmian na piśmie?! W międzyczasie rząd przyznał, że nie da się jednoznacznie ocenić skutków wprowadzenia zakazu handlu w niedziele, ale Kazia w parlamencie niewiele to interesowało. Z początkiem bieżącego roku projekt stał się obowiązującym prawem.
I tak od marca 2018 r. marzenie Kazia stało się rzeczywistością. W niedziele markety świeciły pustkami, a setki tysięcy rodzin mogły wreszcie pójść na spacer, na pizzę czy do kina (Kazio łaskawie pozwolił na pracę w usługach i w gastronomii). Okazało się jednak, że dzieło życia berbecia nie działa tak, jak sobie zamarzył – ludzie zaczęli chodzić po chipsy i batony na pocztę, małym sklepikarzom pomagała rodzina, a stacje benzynowe przeżywały oblężenie. Wszyscy dookoła zgodnie twierdzili, że nie rozumieją przepisów ustawy! Obserwatorzy zdali sobie też sprawę, że Kazio – ten proponujący ustawę, jak i ten głosujący za projektem – nie posiadł odpowiedniej wiedzy na temat legislacji i skutków wprowadzanych zmian w prawie. Nic w tym dziwnego: uparciuch nie chciał słuchać mądrzejszych od siebie, którzy wiedzieli, jak to się skończy (być może to pokłosie zamiłowania do „Zosi samosi"), i proponowali alternatywne rozwiązania. Niejasnych przepisów nie mogła nawet wyjaśnić Państwowa Inspekcja Pracy, która w porozumieniu z resortem pracy stworzyła „interpretację" ustawy. Nawet nasz bohater miał świadomość, że taki dokument nie ma charakteru wiążącego, a w wielu miejscach przeczy on jednoznacznemu brzmieniu przepisów, które zaprojektował dzieciak.
Tego już za wiele – zezłościł się Kazio! Nie ma kar więzienia, a grzywny nikogo nie odstraszają. Ba, sądy stają po stronie przedsiębiorców! Nie w smak to było Kaziowi... Chłopak tupnął nóżką i przywołał do porządku najwyższe czynniki państwowe, z ministerstwem pracy na czele. Wszakże tysiące związkowców, których reprezentuje, to elektorat, którego nie wolno zlekceważyć.