Dodatkowo przypominają, że samo Ministerstwo Pracy przyznaje, że na ponad 1,5 mln zarejestrowanych w pośredniakach ludzi 300 – 400 tys. to ci, którzy tkwią w nich, bo to daje im prawo do bezpłatnej, opłacanej z budżetu, opieki medycznej.

Co jakiś czas pojawiają się więc pomysły zmniejszenia kwot, jakie Fundusz Pracy przeznacza na pomoc bezrobotnym. A to Ministerstwo Finansów proponuje, by na barki FP przerzucić zasiłki i świadczenia przedemerytalne, a to przedsiębiorcy zastanawiają się, czy mniejsze bezrobocie nie może oznaczać dla nich niższej składki na FP. Każdy z tych pomysłów opatrzony jest uzasadnioną argumentacją. Jednak wydaje się, że rację mają ci, którzy uważają, iż na rynku "bezrobotnych" pozostały najtrudniejsze przypadki.

Po pierwsze wciąż istnieją województwa, gdzie bez pracy jest co szósty dorosły człowiek i powiaty, gdzie nie ma zajęcia dla co trzeciej osoby. Po drugie coraz poważniejszy staje się problem bezrobocia kobiet, bo mężczyźni mają o ok. 90 proc. większe szanse, iż znajdą prace. Większość bezrobotnych mieszka na wsiach, a tam najczęściej służby pracy oferują nieskuteczne roboty publiczne. A szansa na znalezienie pracy dla osoby, która jej nie ma od trzech lat, wynosi jedną czwartą szans osoby właśnie zwolnionej.

Jeśli chcemy rzeczywiście rozprawić się z bezrobociem, powinniśmy jak najszybciej spowodować, by służby zatrudnienia i wydawane przez nie pieniądze były skuteczniejsze niż dotąd. Zmniejszanie bezrobocia wynika bowiem przede wszystkim z dobrej koniunktury, rosnących potrzeb pracodawców i emigracji. Służby pomogły niewiele.

Skomentuj na blog.rp.pl