Tymczasem rząd funduje nam, przyszłym emerytom, coraz więcej desperackich pomysłów, które w przyszłości mogą doprowadzić przyszłych emerytów do skrajnego ubóstwa. Ostatnio usłyszeliśmy, iż rozważany jest pomysł zwiększenia alokacji w akcje do 90 proc. w portfelach OFE. Niby nie ma w tym nic kontrowersyjnego. Sam stanąłbym na czele grupy, która twierdzi, że inwestowanie w akcje w długim terminie przynosi najwyższe stopy zwrotu. Powiedziałbym nawet więcej – iż w sytuacji, kiedy rzeczywiście myślimy o długim horyzoncie inwestycyjnym, inwestowanie w akcje jest najbardziej bezpiecznym sposobem lokowania aktywów.
Jednakże właściwe zastosowanie tych reguł nie może polegać na automatycznym zwiększeniu alokacji w OFE tylko po to, aby udowodnić tezę, iż nawet po drastycznym obcięciu składki z 7,3 proc. do 2,3 proc. można zachować zbliżony poziom inwestycji w akcje środków odkładanych na emeryturę. Taki pomysł należy jak najgłębiej zakopać wraz z innymi nietrafionymi koncepcjami.
Portfel o tak skonstruowanym profilu ryzyka (do 90 proc. inwestycji w akcje) jest akceptowalny dla kogoś, kto ma kilkudziesięcioletni horyzont inwestycyjny bądź traktuje tę konkretną inwestycję jak opcję. Innymi słowy, zmuszanie 60-latka do zainwestowania 90 proc. realnych środków z II filara w akcje jest najgorszym pomysłem, jaki ostatnio słyszałem. Przedstawiony przez przedstawicieli funduszy pomysł wielofunduszowości polegał na tym, że młode osoby najbezpieczniej inwestują wówczas, gdy jak największą część swoich środków przekazują do portfeli akcyjnych. Osoby zbliżające się do wieku emerytalnego na drugofilarowym koncie emerytalnym, „obsługiwanym przez operatora OFE”, miały mieć mniej niż 30 proc. akcji!
Zupełnie odmienną, ale nie mniej ważną kwestią jest sam limit inwestycyjny, który – jak rozumiem intencje rządu – miałby wynosić od 0 do 90 proc. (obecnie od 0 do 40 proc.).
Podsumowując, tylko jedna rzecz przychodzi mi do głowy – jeszcze kilka tego typu pomysłów, a za kilka lat wszyscy uczestnicy debaty zawołamy „kończ waść, wstydu oszczędź”.