Człowiek od wieków marzył o maszynie wykonującej pracę bez zasilania energią z zewnątrz. Pierwsze zapiski o perpetuum mobile pochodzą z XIII wieku, a szczególnie wielu śmiałków próbowało je konstruować w wiekach XVI i XVII. Jego ślady są nawet w polskiej literaturze. Gonił za nim Wokulski w „Lalce", mocny cytat – nienadający się jednak do przywołania na tych łamach – znajdziemy u Sapkowskiego.
Za mirażem tym gonią także nakręcający wydatki politycy. Ostatnio przybrał on postać „piątki Kaczyńskiego", która ma być perpetuum mobile podwójnym: i politycznym, i finansowym. W pierwszym z tych wymiarów ma przynieść zwycięstwo w sezonie podwójnych wyborów. Myślenie jest proste: skoro w 2015 r. wygraliśmy, obiecując 500+ i szybszą emeryturę, potrzeba teraz tego samego, tyle że w podwójnej dawce. Stąd 500 zł miesięcznie na każdego pierwszego potomka i trzynastka dla emerytów wypłacana już wiosną, by nie zapomnieli, przy czyjej liście wyborczej postawić krzyżyk.
Sądząc po wynikach badania IBRiS dla „Rzeczpospolitej", odbiór społeczny deszczu prezentów jest entuzjastyczny – ponad 60 proc. wskazań „za". Kto nie chciałby wygrać szóstki w totka albo chociaż trójki? Zwraca tylko uwagę rozziew między poparciem dla rozdawnictwa PiS a notowaniami samego przewodnika narodu. Przynajmniej jedna trzecia zadowolonych gdzieś po drodze wyparowuje. Polityczne perpetuum mobile nie jest więc konstrukcją idealną i może się zaciąć.
Więcej wątpliwości budzi ono w wymiarze finansowym. Politycy argumentują, że dziesiątki miliardów złotych rocznie wyciśnięte z budżetu i wtłoczone poprzez portfele Polaków w tryby gospodarki napędzą koniunkturę i w postaci np. VAT wrócą do budżetu. Sęk w tym, że wróci znacznie mniej, a impuls konsumpcyjny uruchomiony za pomocą wydatków socjalnych zawsze ma krótki termin przydatności do spożycia. PKB nie da się napędzać transferami z budżetu w nieskończoność, inaczej Grecja byłaby dziś potęgą.
Trwałe podstawy wzrostu gospodarki dają inwestycje tworzące nowe miejsca pracy i podnoszące efektywność już istniejących. Wydatki inwestycyjne firm jednak kuleją, co oznacza, że gdy w pełni wykorzystane zostaną ich moce produkcyjne, dodatkowy popyt zasilany transferami będzie napędzał import, ujmując ze wzrostu PKB naszego kraju i dając zarobić zagranicy.