Dołóżmy jeszcze inne dane, jak 25 proc. (tylu Polaków z wyższym wykształceniem nie sięgnęło w ubiegłym roku ani razu po książkę) czy ok. 30 proc. nieczytających uczniów i studentów, nie mówiąc o statystykach wtórnego analfabetyzmu – a sytuację trudno nazwać optymistyczną.
Paradoksalnie ratunkiem dla czytelnictwa, a tym samym dla borykających się z kłopotami wydawców, mogą okazać się nowe technologie. Te same, które zwykliśmy obwiniać za kryzys na rynku książki – choćby w postaci plagi nielegalnych plików dostępnych na różnych chomikach, podjadających branży część przychodów.
„Książka" to dziś bowiem zarówno papier, jak i e-booki czy audiobooki. Te formy będą najprawdopodobniej nadal egzystować obok siebie, z proporcjami zmieniającymi się na korzyść e-booków. - Takiż to świat, niedobry świat, czemuż innego nie ma świata - jak pisał Leśmian. Ubolewając nad schyłkiem papieru warto pamiętać, że tylko e-booki mogą zachęcić do czytania pokolenie Internetu. A sprzedawałoby się ich jeszcze więcej, gdyby były tańsze o połowę od książek tradycyjnych. Wydawcy już to zrozumieli, modyfikując strukturę kosztów e-wydań – w końcu przychody z ich sprzedaży trafiają do tej samej kieszeni.
Niestety, na końcowej cenie e-booków najbardziej ciąży dziś 23-proc. stawka VAT, trzykrotnie wyższa od tej dla książek papierowych. I tylko Ministerstwo Finansów, snujące katastroficzne wizje, w których zniesienie podatku powoduje śmierć tych drugich i upadek wydawców, ewidentnie zatrzymało się w innej epoce.