Biznes idzie tak świetnie, jak na początku 2006 roku, czyli w boomie, gdy banki lekką ręką rozdawały kredyty hipoteczne, w tym frankowe. Tym razem jednak mieszkaniowa hossa nie wiąże się z wielką aktywnością banków, więc bańki na rynku ma nie być. Banki bowiem nie mogą się pochwalić tak dobrymi wynikami jak np. giełdowe spółki deweloperskie, którym sprzedaż mieszkań wzrosła kwartalnie o 9 proc.

Deweloperzy twierdzą, że 30–40 proc. mieszkań, w zależności od projektu, klienci nabywają za gotówkę. Przede wszystkim jest tak w dwóch przypadkach: gdy kupują inwestycyjnie lub kiedy wybierają lokal z wyższej półki, na własne potrzeby. Bogaci kredytów nie zaciągają, tylko szukają najlepszych lokat – twierdzi jeden z dużych deweloperów.

Znaczącą grupę klientów stanowią też ci, którzy wyrośli ze swoich pierwszych, małych dwóch pokoi lub ciasnych kawalerek. Te osoby wykładają gotówkę ze sprzedanego pierwszego „M" i dzięki niewielkiemu wsparciu kredytem, np. w połowie, wybierają lepsze lokum. I robią to zupełnie inaczej niż w latach 2006–2008. Są bardzo wymagający. Liczy się rozkład pomieszczeń, ich wielkość, dobra lokalizacja. I twardo negocjują warunki z deweloperami. To zupełnie inny styl zakupów niż w czasie ostatniego boomu. Oby kupujący pierwsze lokum w „MdM" też o tym pamiętali.