Okazuje się, że ustawa deweloperska nie przyjęła się u części firm oferujących domy na sprzedaż. – Co miesiąc trafia do nas do przeanalizowania kilka umów określanych jako rezerwacyjne czy przedwstępne, które dotyczą budowy domów bądź segmentów pod miastami. Problem w tym, że dla tych inwestycji z reguły nie są prowadzone rachunki powiernicze, a w ramach wskazanych umów pobierane są – niczym niezabezpieczone – wpłaty sięgające kilkudziesięciu tysięcy złotych – opisuje adwokat Piotr Semeniuk z firmy Pewny Lokal.
– Problem dotyczy w szczególności mniejszych deweloperów budujących osiedla domów pod dużymi miastami – dodaje ekspert.
Bardzo niepokojące praktyki
Redakcja dotarła do kilku postanowień tego typu kontraktów. I tak w przypadku umowy przedwstępnej (której nie zawarto w formie aktu notarialnego, jak tego wymaga ustawa deweloperska) deweloper z Górnego Śląska wymaga od klienta, by ten, po wpłacie 5 tys. zł tytułem rezerwacji, przelał na jego konto dodatkowo 45 tys. zł w ciągu siedmiu dni od podpisania umowy przedwstępnej. Pozostała część ceny za dom ma natomiast zostać wpłacona po podpisaniu aktu notarialnego. Umowa nie określa jednak, czy dojdzie do tego np. po uzyskaniu pozwolenia na użytkowanie nieruchomości czy po dokonaniu zgłoszenia zakończenia prac w nadzorze.
– Niestety tego typu umów w obrocie pojawia się naprawdę dużo. Konsumenci nie są zazwyczaj świadomi, że przekazując zaliczki w wysokości kilkudziesięciu tysięcy złotych, ryzykują, że ich nie odzyskają, gdy firma ogłosi upadłość czy nagle rozpłynie się w powietrzu – opisuje Piotr Semeniuk.
– To bardzo niepokojące zjawisko, a wskazane opłaty w takim przypadku są niepokojące wysokie. Kupującemu szczególnie należy się jakieś zabezpieczenie, tymczasem umowy przedwstępne, które nie mają formy aktu notarialnego, nie stanowią podstawy do wpisania roszczeń do księgi wieczystej – komentuje Marek Poddany, prezes firmy deweloperskiej Sedno, budującej m.in. segmenty mieszkalne.